Thomas Pynchon nie istnieje. Ktoś go widział? Ktoś zna jego adres? Czy ktoś z nim w ogóle rozmawiał? Nie, nie, nie - po trzykroć nie. No dobra, źródła donoszą, że podobno chodził na zajęcia do Nabokova, ale i ten „fakt” jest grubymi nićmi szyty. Rosjanin go nie pamiętał, a z nazwiska kojarzyła jedynie małżonka pisarza, nawiasem mówiąc dość leciwa kobieta. Philipp Dick donosił w 1973 roku do FBI, że pod nazwiskiem Lem publikuje grupa radzieckich fantastów. Nie wiem spod czyjego pióra wychodzą teksty sygnowane nazwiskiem Pynchon, ale ich poziom od lat wskazuje na to, że pan Thomas to nie człowiek, a na pewno nie jeden. Paranoja? Jak mówi jeden z bohaterów ostatniej powieści pt: „W sieci”:
Paranoja to czosnek w kuchni życia, nigdy nie jest jej za dużo
Maxime Tarnow - pozbawiona licencji audytorka z firmy Znajdź i Zdemaskuj (niegdyś Znajdź, Zdemaskuj i Zapuszkuj) na prośbę przyjaciela prowadzi dochodzenie w sprawie jednego z dotcomów, o nazwie hashlingrz.com zajmującego się bezpieczeństwem informatycznym. Analiza instrumentów finansowych pod kątem zgodności z Prawem Berforda i algorytmem Luhna wykazuje, że ktoś wyprowadza z firmy gigantyczne kwoty, między innymi do spółki hwgaahwgh.com (Hey, We Got Awesome And Hip Web Graphic, Here). Nowojorskie Dwie Wieże za kilka miesięcy znikną z krajobrazu Manhattanu, a na Queensie młodym hakerom zleca się naukę arabskiego alfabetu czatowania. Czy plotki o kolejnej wojnie na Bliskim Wschodzie, jakimi żyje cyberprzestrzeń są prawdziwe? Odpowiedzi Tarnow szuka w podróżach do ukrytej sieci za pomocą aplikacji DeepArcher, której źródłem jest anonimowo stworzony remailer- wszystko oczywiście zgodnie z właściwościami technologii bleeding edge.
Kiedy program jest już załadowany, nie pojawiają się napisy, nie słychać muzyki- rozlega się wszechobecny hałas, który powoli staje się coraz głośniejszy. Maxime rozpoznaje odgłosy tysięcy dworców kolejowych i autobusowych oraz portów lotniczych. Po chwili ukazuje się wnętrze jednego z takich terminali, wyłania się stopniowo, zapierając dech piersiach- obraz jest znacznie szczegółowszy niż wszystko, co Maxine widziała w grach Ziggy’ego i jego kolegów. Oprócz typowego brązu gier wideo widać pełne spektrum kolorów wczesnego poranka tuż przed wschodem słońca, wielokąty znakomicie wygładzono, by tworzyły ciągłe krzywe, renderowanie, modelowanie, cienie, łączenie barw, efekty rozmazania, wszystko wykonane elegancko, może nawet… genialnie. Final Fantasy X wygląda przy tym jak szkicowa wprawka. Zbliża się komputerowy sen i pochłania Maxine, która ku swojemu zdziwieniu poddaje się bez paniki. Widać napisy: SALA ODJAZDÓW DEEPARCHERA.”
Gdyby zdarzyło się to pierwszy raz napisałbym pochlebnie o niezwykłym 76-latku, który popełnił wciągającą powieść naszpikowaną informatycznymi pojęciami, od których laikowi włos na głowie się jeży. Erudycja twórcy, czy też twórców powieści sygnowanych jego nazwiskiem wykracza jednak poza horyzonty i możliwości zwykłego homo sapiens. I tak było od zawsze. Z fragmentów o rakietach V-2 zawartych w kultowej Tęczy Grawitacji mógłby się wiele nauczyć sam Sturmbannfuhrer Werner von Braun. Gdy w Masonie i Dixonie przeniósł akcję do XVIII wieku bez problemu wyskrobał pięćset stron w języku i stylu tej epoki. Nie ma różnicy czy zabiera nas ze sobą w podróż do oniryczno-narkotycznej Kaliforni czy pełnego geeków i nerdów Manhattanu - możemy być pewni, że wsiadamy do prawdziwego wehikułu czasu. Być może więc różnica między Polakiem a Amerykaninem zawiera się w tym, że Lem pisał w tempie jak maszyna, Pynchon zaś maszyną jest.
Maciej Kuhnert