Uniwersum Achai rośnie w siłę. Dla jednych to powód do radości, dla innych odcinanie kuponów. Po serii wybiegającej daleko w przyszłość, przyszedł czas na kolejną: prequel ze znanym z głównej trylogii Virionem. Czy warto rozpocząć tę przygodę?
Początek opowieści późniejszego szermierza natchnionego, to przebłysk przyszłości, jego koniec, samobójcza śmierć, z której nic nie jest w stanie go uratować. Od tego momentu wracamy do narodzin, zaczynamy poznawać młodego, zwykłego chłopaka, który urodził się w dobrym domu i niczym specjalnym, poza wspaniałym słuchem, się nie wyróżniał. Do momentu, w którym sytuacja się odwróci, a on sam będzie zmuszony uciekać, wprost w kierunku widma znanego z pierwszych stron powieści.
Andrzej Ziemiański bardzo mocno stara się, żebyśmy bali się o życie naszego protagonisty, którego znamy przecież z pierwszej trylogii, czyli z przyszłości świata przedstawionego. I mimo że to nie skutkuje tak jak powinno, to kolejne wydarzenia, które ciskają Viriona w miejsca coraz gorsze, są fascynujące z jednego, przewrotnego powodu: jak on się z tego wywinie, przecież jakoś musi! I wszystkie są doprawdy spójne, świetnie poprowadzone, poza jedną jedyną solą w oku, czyli początkowym samobójstwem. Deus ex machina w całej okazałości, rozwiązanie niefortunne i brzydkie. To wraz ze stosowaniem klisz fabularnych, do których autor nas w zasadzie już przyzwyczaił (np. bohater trafiający do więzienia), to jedyne przewinienia, jakie można tutaj wskazać. Reszta to wciągająca, świetna historia.
To inny człowiek, niż ten który napisał Toy Wars. Pomysły są proste, ale w tej prostocie genialne i magnetyczną siłą angażujące, aż przypomina się stara, dobra Achaja. Proza jest niewymagająca, wypełnioną dialogami, ale z niezwykłym pazurem. Dialogi są żywe, autentyczne, wypowiadane brzmią jeszcze lepiej niż na papierze. Raz bawią, raz mrożą krew w żyłach. Wszystko to łączy się w książkę, w którą niezwykle łatwo się wciągnąć i emocjonować się przygodami bohatera, nawet wiedząc, że chłopakowi ostatecznie nic nie grozi.
Virion budzi bowiem sympatię od samego początku, będąc niedocenianym, często pomijanym, porządnym człowiekiem. Łatwo przejąć się jego niedolą, gdy system go odrzuca. Wszystkie postaci są przedstawione powierzchownie, ale wyraźnie, tak że odbijają na stronach swoje piętno, tym bardziej im częściej się pojawiają, ale imponują nawet te, które czasu dostały mniej, jak chociażby Lirion. Postaci kobiecych jest tym razem mało, co niezwykłe dla Ziemiańskiego, lecz te nieliczne są wciąż silne i bardzo istotne dla fabuły.
Świat przedstawiony, wzorowany na antyku, będzie bardzo dobrze znany wszystkim zaznajomionym z serią, którzy dostrzegą odniesienia do pozostałych pozycji ze świata Achai. Nowo przybyli nie mają się natomiast czym martwić, to świetny punkt startu, by zacząć przygodę z Ziemiańskim i nic nie stoi na przeszkodzie by to zrobić. Fabularnie nie ma żadnego zapotrzebowania na znajomość poprzednich tomów, poza kilkoma mrugnięciami do czytelnika. Trzeba się jedynie przygotować na brutalność tej rzeczywistości i absolutny brak litości.
Powieść nie jest skomplikowana, nie wykazuje przesadnych ambicji i nie ukrywa tego czym jest, czyli prostą historią o wojowniku, wypełnioną walkami, zwrotami akcji i intrygami. Za to wszystko jest tutaj serwowane w punkt. Dobre, lekkie fantasy, nie tylko dla fanów cyklu, które tak po prostu dobrze się czyta.