Trzeci rok i trzeci Virion. Doszło do tego, że można się spodziewać, że zjawi się niczym dobry kumpel. Już nie jest to też ten sam gość z kartek Achai, nie jest 'jakimś tam' spin-offem czy prequelem. Virion nabrał duszy, kształtu, własnej tożsamości, mimo że na znajomym gruncie, to wyrobił swoją własną markę. Trzeci tom dobitnie to potwierdza.
Gdy na twojej drodze staje szermierz natchniony, nawet jeśli jest pijany, to już wiesz, że twoje życie należy do niego. Tak oto Horech znajduje Viriona, swojego nowego ucznia. Pierwszy krok młodego to także pierwsze spojrzenie na to kim jest Niki, to wejście Zakonu do gry, pradawnej rozgrywki o sporą, acz nieznaną stawkę. A wszystko to trzeba rozpocząć poprzez zostanie strażnikiem miejskim. Że niby Virion to bandyta? A to już nieistotny szczegół. Fabuła jak zwykle polana jest typowym dla Achai absurdem i prostymi, genialnymi pomysłami (takie są najlepsze). Dwa tomy wyraźnie pokazały, że nie będziemy się spieszyć z odkrywaniem kart, i teraz nie jest inaczej, chociaż zabawa powoli zaczyna nabierać tempa i rumieńców. To, że szersze spektrum wydarzeń daje sobie czas na rozwój, nie znaczy, że w książce niewiele się dzieje. Ten tom, podobnie jak poprzednie, jest do przeczytania jednym tchem. Po raz kolejny też zamyka pewien etap, w punkcie kulminacyjnym kończąc niektóre wątki, ale także zapowiadając kolejne wydarzenia i rozwijając postaci.
Główną siłą napędową powieści będą bohaterowie w większości już znani czytelnikom cyklu. Niki jest bardziej pełnowartościową osobą, chociaż zachowa wiele swoich tajemnic. Virion wciąż będzie zaledwie uczniem, ale tym razem u samego szermierza natchnionego. Taida zyska chyba najmniej, gdyż jej pozycja to naturalny progres w nowej roli. Nie zdradzając za wiele: coś zmieni się dla każdej ze znanych postaci. Poza nimi sporo miejsca dostaną adwersarze, rycerze zakonni, bezwzględni i okrutni, w całości oddani sprawie, za którą walczą - ich perspektywa jest odmienna i wartościowa. Trochę tracą Kila i Anai, moim zdaniem warto by było trochę ich role podbić i zaakcentować, szczególnie, że obaj są niezwykle wdzięcznymi postaciami, którym aż chce się kibicować.
Ziemiański wciąż imponuje swobodą jaką czuć w jego dialogach, nieskrępowanym humorem i mocno kinową plastycznością scen. Utrzymuje charakterystyczny styl, który da się rozpoznać, nawet gdyby był wyrwany z kontekstu, i ta pewna ręka jest czymś, co robi robotę naprawdę pierwszorzędną. Warto też zwrócić uwagę na wydanie, które zachwyca ostrą okładką i chropowatymi, przykuwającymi wzrok czarno-białymi ilustracjami. Wszystkie trzy tomy pozostają wierne w kwestii stylu i oprawy graficznej, co na przyszłość wróży serii bardzo dobrze.
Ci, którzy już czytali poprzednie tomy, ten przeczytają również, gdyż opowieść nabiera rumieńców i staje się tylko lepsza. Odpowiedź na pytanie niezdecydowanych – tak warto. Warto zabrać się za Viriona, nawet nie znając jego 'przyszłych korzeni', bo to może być ścieżka dla dalszej lektury, dla kolejnej historii. Nie mam wątpliwości, że Virion zachęci wielu czytelników do Achai, stanowiąc pierwsze kroki w jej imperium. Ale mam nadzieję, że na znany nam już pojedynek przyjdzie jeszcze trochę poczekać. Bo takie oczekiwanie to tylko i wyłącznie przyjemność.