Villette to ostatnie dzieło Charlotte Brontë, usiane wątkami autobiograficznymi, będące obszernym, bo prawie 700-stronicowym studium samotności.
Lucy Snowe to kobieta bez perspektyw, bez majątku, rodziny i tym samym szans na zdobycie męża. Biedna jak Hiob, po śmierci swojej chlebodawczyni wsiada na statek i wyrusza w nieznane, żeby w nowym miejscu znaleźć jakikolwiek sposób zarobkowania. Trafia do Villette, miasta, pod którego tajemniczą nazwą kryje się Bruksela, a tam na pensję dla dziewcząt prowadzoną przez Madame Beck, gdzie po jakimś czasie ze zwykłej guwernantki awansuje na nauczycielkę angielskiego. Lucy Snowe odbiega od konwenansów społecznych panujących w epoce wiktoriańskiej. Żyje dla siebie, ale tylko po to, żeby żyć, od nikogo nie oczekuje pomocy, z kpiną odnosi się do anielsko wyglądających panienek – flegmatycznych, pozbawionych wszelkiej inicjatywy i próbujących wkupić się w łaski bogatych mężczyzn. Sama siebie skazuje na samotność, nie walczy o uczucia innych, stawiając się ponad nimi, określa się mianem cienia, obok którego inni przechodzą „w słonecznym blasku życia”1. Akcja Villette rozgrywa się w głowie Lucy Snowe, podążamy tunelem jej myśli, obserwujemy i oceniamy postaci z jej perspektywy, gubimy się w strumieniu jej świadomości.
Villette to zapis depresji Charlotte Brontë, zmierzenie się z demonem, którego nosiła w sobie. Niewyobrażalny i klaustrofobiczny smutek zostaje zrzucony na czytelnika, który musi przebrnąć przez gęstość języka powieści, którym prawie nie można oddychać.
To nie jest prosta literatura, trzeba skonfrontować się z monologiem wewnętrznym głównej bohaterki, jej załamaniem nerwowym, ale też dusznością i powolnością rozgrywających się wydarzeń. Lucy Snowe pogrąża się w zimnych i ciemnych murach byłego klasztoru, zamyka w rozpaczy przed światem żywych i oddaje w ręce histerii i opętania. Z chwilowego szaleństwa potrafi jednak szybko wrócić do rozsądku i zakamuflować psychiczne osłabienie.
Mistyce Villette trzeba się poddać, żeby zrozumieć. Nie ma co się dłużej zastanawiać, wystarczy wskoczyć do tej rwącej i zmąconej bólem nicości rzeki i dać się porwać mrocznemu nurtowi.