"Uszczelka", Andrzej Zbych, Wydawnictwa Radia i Telewizji, Warszawa 1975
29-08-2011
/
/ Kategoria
Recenzje

Aleksander Sochacki – „Dyrektor do spraw Ekonomicznych” w dużym zakładzie transportowym. Zasłużony to działacz, bliski już co prawda emerytury, ale ciągle działający na pełnych obrotach, bo „uważa, że należy robić kilka spraw jednocześnie”. Telefony się urywają, każdy pracownik zakładu ma do załatwienia z dyrektorem sprawę największej wagi, szybko więc okazuje się, że urzędowe osiem godzin to stanowczo za mało, by ze wszystkim się uporać. Co robi więc Aleksander Sochacki? Osoby, które mogą mu w jakiś sposób pomóc w przypadku szczególnie nabrzmiałych problemów (należy do nich choćby brak uszczelki B-51), zaprasza po pracy (!) do swego domu, by tam, po posiłku przygotowanym przez ofiarnie stojącą w kolejkach po mięso żonę, delikatnie urabiać swych rozmówców i zmuszać ich do złożenia odpowiednich obietnic. W perfekcyjnie działającym mechanizmie pojawiają się jednak dwie usterki. Pierwsza to bunt samego organizmu, eksploatowanego dotychczas do granic możliwości. Zadyszka, kołatanie serca, chwile znacznego osłabienia – czytelnik wie, że Sochacki nie powinien lekceważyć tych sygnałów. Usterka druga pochłaniała go jednak w znacznie większym stopniu. Oto w zakładzie zaczęło powoli ujawniać się młode pokolenie pracowników, ogarnięte, co naturalne, żądzą zmian. Dla Borelaka, głównego wyraziciela „awanturniczej” myśli, sposób pracy Sochackiego, oparty w głównej mierze na wykorzystywaniu sieci układów i znajomości często jeszcze z lat okupacji, to szkodliwy, demoralizujący kadrę anachronizm. Sporna kwestia jest jednak bardziej skomplikowana niż wynikałoby to z samego jej opisu, bo o ile charakter działań dyrektora często określić można jako „nieformalny” (dla przykładu – „Będą uszczelki? Dostaniecie dziesięć miejsc w sezonie w naszym domu wczasowym w Zakopanem. Zrobi się?”), to on sam nie czerpie z tego żadnych osobistych korzyści. Rację ma jednak i młody Borelak, który wymaga realizowania wcześniej zawartych umów bez dołączania, nawet w momentach kryzysowych, dodatkowych upominków. To bez wątpienia najważniejsza płaszczyzna sporu – twardy realizm poparty wieloletnim doświadczeniem przeciwko młodemu idealizmowi. Napięcie powstające w miejscu przecięcia się tych dwóch postaw dobrze wyzyskane zostaje w końcówce opowiadania. Niejednoznacznej, zmuszającej czytelnika do osobistego rozstrzygnięcia. A może zachęcającej do pozostawienia otwartej furtki? To też niewykluczone.
Pora wspomnieć o Grze, historii nieco pogodniejszej od tej opowiedzianej w Uszczelce. Główna bohaterka, Melania Kicała, przeprowadza się na stare lata ze swojej wiejskiej, drewnianej chaty do warszawskiego mieszkania córki i jej męża. Jak zwykle w takich sytuacjach, musi minąć trochę czasu, by doszło do jako takiej aklimatyzacji w nowej, groźnej przestrzeni. Pani Melania jednak nie poddaje się – regularnie odwiedza kościół, przygotowuje obiady dla zapracowanego małżeństwa (oboje są uniwersyteckimi wykładowcami – córka zajmuje się językiem starocerkiewnosłowiańskim, zięć to historyk), a w przerwach między tymi zajęciami… trwają skrywane przed resztą rodziny przygotowania do kolejnych etapów „Wielkiej Gry”. Brzmi nieprawdopodobnie, ale motywacja bohaterki nie do końca pozbawiona jest słusznych podstaw. Pani Melania bowiem, mistrzyni w opowiadaniu różnego rodzaju bajek, postanowiła spróbować swych sił w odsłonie konkursu dotyczącej starożytnej mitologii. Stąd wizyty w bibliotekach, szperanie w książkach zięcia, wertowanie słowników i encyklopedii – sporo w tej historii wzruszającej, ale nie nachalnej w przekazie pewności, że nie ma ludzi niepotrzebnych, odliczających tylko czas oddzielający ich od śmierci. Sam szacunek ze strony młodszych pokoleń to stanowczo za mało. Gdzie wiara w wiecznie żywotną, potencjalną kreatywność? Problem streszcza się w takiej choćby wypowiedzi córki pani Melanii (tu odnośnie do zainteresowania starszej kobiety eliminacjami do „Wielkiej Gry”): „Bardzo cię kocham, mamusiu, sama nie wiem, jak bym bez ciebie sobie poradziła (…) – Potem całując matkę dodała. – Ale nie myśl więcej o tamtym, to nie ma sensu”. Na szczęście, całe opowiadanie stawia pytanie o sens w znacznie szerszym kontekście. Tym razem jednak, inaczej niż w przypadku Uszczelki, czytelnik nie powinien mieć wątpliwości, jak przeprowadzić wartościowanie przedstawionych postaw. Niezaprzeczalny sukces pani Melanii nie pozwala na wątpliwości. I dobrze.
Uszczelka i Gra z pewnością nie są arcydziełami rodzimej nowelistyki. To raczej rodzajowe obrazki, które jednak w całkiem przekonujący sposób rysują przed czytelnikiem wiecznie aktualny problem międzypokoleniowych nieporozumień i wynikających z tego obustronnych pretensji. Konflikt to, jak mniemam, nie do rozwiązania, a jego żywotność pozostanie niezachwiana tak długo, jak długo zmuszeni jeszcze będziemy mierzyć czas zgodnie z ruchem wskazówek zegara. Starzenie się wychodzi nam zdecydowanie najlepiej.
Piotr