Najnowsza powieść Natalii Fiedorczuk, Ulga, to obraz codzienności przesączonej cierpieniem. Pokolenie współczesnych trzydziestoparolatków, ubranych w najnowsze kolekcje z sieciówek, pachnące mieszanką najnowszego Hugo Bossa i marihuany, nieudane życie rodzinne zatapiające w alkoholu i przygodnym seksie. Życie wypełnione pustką, pozbawione marzeń, które ulotniły się wraz z wkroczeniem w dorosłość, z pierwszym kredytem, pierwszym płaczem dziecka, pierwszą zmienioną pieluszką.
Karolina jest wydmuszką. Ze swoich studenckich ambicji gotuje obiad dla męża i syna w domu kupionym na kredyt. Rozwiesza pranie, wpatrując się w zagracony dziecięcymi rupieciami ogród, w którym stopniowo, miesiącami, latami dokonuje się rozkład życia. Na stypendium w Berlinie zasmakowała zachodniej wolności, odcięcia się od pamiątek przywiezionych z Lichenia, mieszkań okutych w boazerię i meblościanek, ale wraz z informacją o śmierci babci została zmuszona do powrotu, do polskiej powszedniości. Nie wiedzieć kiedy Karolina popada w szablonowość, z której nawet nie próbuje się wydostać.
Bohaterki Fiedorczuk walczą z codziennością, która może mieć zapach przypalonej zupy, niedopranej bielizny, niepokornego dziecka czy przemocy domowej, ukrytej za modnymi chinosami i koszulą Ralpha Laurena. Ta codzienność jest dla nich trudna, tak trudna, że prowadzi do ciągłego smutku i różnych chorób, np. depresji. Ulga – to jedyne co kobietom pozostaje, znaleźć ulgę, aby przez chwilę poczuć się lepiej, doznać prowizorycznej solidarności z innymi. Matka Karoliny ulgi szuka w lekach, Karolina próbuje w religii, ale żadne z rozwiązań nie pomaga, wszystkie prowadzą do samounicestwienia.
To mocna proza, pełna cierpienia, która krzyczy w ukryciu. Opisany świat jest tak bardzo przerażający, ponieważ należy do nas wszystkich – do Ciebie, do mnie, Twojej rodziny i Twojej sąsiadki. Grzęźniemy w pozornej normalności, w rolach matek, żon i córek, tylko że nasz świat nie ma fundamentów, a ten istniejący, nie jest stworzony dla nas, dla kobiet. Z letargu może nas wybudzić tylko końcowy wrzask, tylko najpierw trzeba mieć odwagę, żeby go wydobyć z pokaleczonych krtani.