Nazywał się Henry Dorsett Case, w wieku 22 lat został jednym z najlepszych kowbojów
i koniokradów. Uściślijmy - jednym z najlepszych kowbojów konsoli, wykradających
za pomocą specjalistycznych programów intruzyjnych (tzw. Lodołamaczy) dane należące
do globalnych korporacji. Przebić Logiczne Oprogramowanie Defensywne to sztuka niełatwa i wymagająca wyrafinowanych umiejętności oraz tysięcy godzin praktyki. Szczęśliwcy mogą liczyć na sute wynagrodzenie przelewane przez zleceniodawców na osobisty chip Hitachi. Pechowcy w najlepszym razie zostają wyśledzeni i lądują w celi, w najgorszym trafiają
na Czarny Lód, który uśmierca ich system nerwowy, dosłownie wysmaża doznaniami mózg doprowadzając do „wypłaszczenia” linii EKG.
Antyutopijny świat bohaterów trylogii Ciągu Gibsona to świat, w którym postęp technologiczny zatarł granice pomiędzy człowiekiem, a maszyną - człowiekiem, a programem. Brzmi znajomo? I słusznie. To właśnie w powieści Neuromancer pojawiło się określenie matrix, to ta trylogia była największą inspiracją dla rodzeństwa Wachowskich. Miliardy użytkowników z całego świata za pomocą cyberprzestrzennego deku rzutują swą bezcielesną świadomość na wszechzmysłową halucynację matrycy (ang-matrix) doświadczając graficznego odwzorowania danych pobieranych z banków wszystkich komputerów świata.
Założył na czoło czarną, frotową opaskę, bardzo ostrożnie, by nie poruszyć płaskich dermatrod Sendai. Patrzył na leżący na kolanach dek. Właściwie go nie widział. Miał przed oczami wystawę sklepu na Ninsei, chromowane shuriken płonące odbitym blaskiem neonów. (…) Zamknął oczy. Odnalazł karbowany przycisk zasilania. A w krwistej ciemności pod powiekami wrzały na granicach przestrzeni srebrne fosfeny, hipnagogiczne obrazy przeskakiwały niby film zmontowany z przypadkowych klatek. Symbole, liczby, twarze, rozmyta, rozczłonkowana mandala wizualnej informacji.
Błagam, modlił się w duchu.
Teraz…
Szary krąg barwy nieba nad Chibą
Teraz…
Krąg zawirował, coraz szybciej, stał się sferą jaśniejszej szarości. Powiększał się…
I płynął, rozkwitał przed nim jak orgiami z płynnego neonu, odkrywał dom nieznający odległości, jego ojczyznę, trójwymiarową, przezroczystą szachownicę siegającą nieskończoności. Wewnętrzne oko otworzyło się na schodkową piramidę szkarłatu Agencji Atomowej Wschodniego Wybrzeża, płonącą poza zielonymi sześcianami amerykańskiej filii banku Mitshubishi. Wysoko i bardzo daleko widział spiralne ramiona systemów wojskowych, znajdujące się poza jego zasięgiem. A gdzieś w dali śmiał się w białym pokoiku, odległe palce pieściły dek, a łzy ulgi spływały po twarzy.
Drodzy Czytelnicy, Wy, którzy nie żałujecie wyściubić z portfela tych „parę złotych”. Ukazało się pierwsze, kompletne wydanie zbiorcze Trylogii Ciągu. Czy naprawdę trzeba dodatkowo zachęcać do nabycia absolutnej klasyki gatunku, dzieła z którego fantaści i filmowcy czerpią od lat, jak ze studni? Dla wielu Gibson to prorok, piszący trzy dekady temu o nowinkach technologicznych, które dopiero niedawno trafiły do naszych rąk. Drobna prośba od recenzenta: już planując zakup miejmy w pamięci, że trylogia jest antyutopią. Dlatego mimo chęci nie wpinajcie się do sieci, nie wkraczajcie do internetowych dyskontów, gdzie pomiędzy skarpetami, a płynem do masażu stóp leżą „książki do czytania”. Ociekająca nowoczesnością Trylogia Ciągu czeka na Was też w tradycyjnych księgarniach, gdzie bez zastanowienia wybierzcie czerwoną … książkę.
Maciej Kuhnert