Marię Kuncewiczową znałam i podziwiałam za powieść Cudzoziemka. To ona otworzyła mi oczy na problem przedstawiania kobiet w literaturze, które dotąd zdecydowanie odgrywały mniej istotne role. Nie mogłam doczekać się wydanej przez Marginesy powieści Tristan 1946. Bardzo chciałam, aby okazała się ona współczesną autorce wersją znanej celtyckiej powieści o Tristanie i Izoldzie, która należy do jednej z moich ulubionych miłosnych historii. Jakże ucieszyłam się, kiedy w bohaterach zobaczyłam znajome mi postacie, a całość została napisana w świetnym stylu i z prawdziwym pomysłem.
Tytułowy Tristan to po prostu Michał, który zaraz po wojnie (stąd w tytule 1946) wyrusza do Londynu, aby przepracować traumę wojennego czasu i spróbować żyć w nowym otoczeniu, nowej rzeczywistości powojennej. Poznaje tam młodą Kathleen, której pomaga zdobyć posadę u starszego profesora, za którego ostatecznie dziewczyna wychodzi za mąż. Jednak pewnego wieczoru, podczas wspólnego słuchania muzyki, młodzi ludzie zbliżą się do siebie. Zakazane uczucie wybuchnie ogromną namiętnością. Jak skończy się ta historia? Czy podobnie jak dzieje legendarnej pary Tristana i Izoldy?
Kuncewiczowa świetnie kreśli postacie, których psychologiczna natura jest niezwykle ciekawa. Autorka wykorzystując średniowieczną historię i wprowadza ją do współczesnego jej świata. W ten sposób pokazuje, że niektóre historie czy toposy są aktualne po dzień dzisiejszy. Dodatkowo świetnie wciela się w postać, rozumie ją i jej pobudki, przez co książkę czyta się jednym tchem. Wydawnictwo Marginesy sprawiło, że po książkę chciałoby się sięgnąć jak najszybciej. Przepiękna, twarda oprawa i znacznik sprawiają, że to kolejna perełka na półce prawdziwego bibliofila. Bardzo polecam, ponieważ warto. Klasyka też może być wspaniała.