Trans i pół, bejbi to książka napisana przez trans kobietę, dla trans kobiet i o trans kobietach. I momentami czyta się ją trudno.
Ames, który kiedyś był Amy, ale przeszedł detranzycję, spotyka się ze swoją szefową, Katriną. Pewnego dnia okazuje się, że Katrina jest w ciąży. Ames, choć zakochany i gotowy na związek, nie do końca jest gotowy na rodzicielstwo. Dlatego też postanawia odezwać się do swojej byłej dziewczyny, Reese, która zawsze marzyła o tym, by zostać matką. Niestety, jako trans kobieta, nie ma na to za dużych szans. I w ten sposób Ames, Reese i Katrina znajdują się w specyficznym trójkącie, o zmiennej dynamice i energii.
Książka Peters porusza kilka tematów, które warto omówić. Jednym z nich jest kwestia rodzicielstwa, przywileju posiadania dzieci i ważności podejmowania decyzji, czy w rodzicielstwo w ogóle warto się angażować. Pisarka w bardzo interesujący sposób opisała relację na linii Katrina–Reese. Pierwsza z nich może zajść w ciążę, fizycznie jest do tego zdolna, a jednak rozważa aborcję. Z kolei Reese ma poczucie niesprawiedliwości i tego, że została odarta z możliwości doświadczenia czegoś bardzo ważnego. Tyle, że jednocześnie Reese nie potrafi spojrzeć na ten temat (i wiele innych) z innej perspektywy, niż własna. I wówczas to właśnie Katrina musi jej wytłumaczyć, że „nie każde macierzyństwo jest traktowane jako uzasadnione” i że Reese zazwyczaj sprowadza argument do poziomu ‘ja vs. białe cis kobiety’ podczas, gdy kobiety bywają oskarżane o zachodzenie w ciążę dla obywatelstwa lub dla zasiłków, więc to nie zawsze jest przywilej, który przychodzi im naturalnie.
Trans i pół, bejbi opowiada również o tożsamości i poczuciu przynależności, lub jej braku. W oczywisty sposób skupia się głównie na opisie przeżyć i doświadczeń Amesa i Reese. Ames przez wiele lat usiłował poradzić sobie z doskwierającym poczuciem niedopasowania. Gdy przeszedł tranzycję, świat się zmienił i stał się lepszy. Jednak w pewnym momencie okazało się, że nawet czując się kobietą, życie w ciele coraz bardziej ją przypominającą stawało się niebezpieczne. Zatem w zasadzie nie miał szansy, by zbudować poczucie własnej wartości i móc wreszcie zacząć oddychać pełną piersią. Reese natomiast, choć bardzo dobrze czująca się w swoim ciele, wydaje się być non stop wściekła, z ciągłą pretensją. Jej zachowanie bywa męczące, bo zachowuje się jak przysłowiowy koń w klapkach i ma ciągle nastawienie ‘ja a inni’, w rozumieniu, że ci ‘inni’ mają coś, czego ona nie ma, że im zawsze coś przychodzi łatwiej, że nie bywają osądzani albo że nie mają pod górkę. Jest to oczywiście nieprawda, ale Reese tego nie dostrzega.
Peters świetnie odmalowała postaci, które pojawiają się na kartach jej książki. Choć sama fabuła jest dość prosta (zresztą pisarka przyznała, że taki miała zamiar), to dzięki niezwykle barwnie opisanym bohaterom, całość zyskuje. Jednak, co wspomniałam wyżej, całość czyta się trudno. Jest to spowodowane głównie tym, że Torrey Peters nie przejmuje się absolutnie tym, czy jej czytelnik zrozumie słowa i zwroty, jakich używają jej bohaterowie, czy rozumie ich świat. Pisarka oczywiście nie musi się tym przejmować, nie jest to absolutnie zarzut, jednak czytelnik nieobeznany z takimi słowami jak chaser czy mizoandria, może czuć się zagubiony. To z kolei sprawia, że niektórzy będą mieli pewne trudności z odbiorem tego tekstu.
Trans i pół, bejbi to nie jest powalający na kolana debiut literacki, a Peters nie jest odkryciem roku. Jednak jest to książka ważna i potrzebna, dotykająca niezwykle ważnych tematów, o których zbyt wiele ludzi ma zbyt małe pojęcie.