Wera przez życie idzie niczym czołg. Twardo stąpa po ziemi, mocna jest w gębie, przypala sama i rozbiera się sama. Miała męski zakład fryzjerski, ale go straciła. Miała męża Dżokeja, ale przerżnął życie i umarł. Wera została wdową, ale nie życzy sobie, żeby ją tak nazywano. Przede wszystkim jest kobietą, a wdową dopiero na samym końcu. Męża nieboszczyka trzeba jednak pochować, może bez księdza, ale na pewno w dobrych butach, których znalezienie wcale nie należy do najłatwiejszych.
Najnowsza książka Zyty Rudzkiej Ten się śmieje, kto ma zęby intryguje już samym tytułem – zabawnym i ironicznym, który jest doskonałym wstępem do tego, co wydarzy się na kolejno przewracanych kartkach. A wydarzy się literacki majstersztyk. Język, który tnie jak nożyczki, noszone przez fryzjerkę Werę. Zdanie goni zdanie, tworząc spójną całość. Chciałoby się te pojedyncze zdania zapisywać, ale wtedy przepisałoby się całą książkę.
Siła Ten się śmieje, kto ma zęby nie tkwi jednak tylko w języku, ale w wyrazistości bohaterki. Wera jest bowiem taka, jak język, którym mówi. Stanowcza, szorstka, w swojej bezczelności zabawna, chociaż w rzeczywistości pewnie byłaby denerwująca. Na pierwszy plan wysuwają się jej siła i pragmatyzm, na sentymenty jak i na uronienie łzy na pogrzebie męża nie ma miejsca w świecie Wery. To kobieta, która robi co chce i nikogo nie pyta o zdanie.
Zyta Rudzka w swojej książce zabiera nas do brzydkiej i smutnej rzeczywistości, która czai się tuż za rogiem, siedzi na ławce osiedlowej, sprzedaje odzież na bazarze i handluje pamiątkami po zmarłych. Trzeba popić ją wódą i wypuścić papierosowym dymem. Wtedy stanie się znośna, chociaż na chwilę.