Przede wszystkim krewetki lub kurczak, w wersji wegetariańskiej zastąpione tofu, doprawione imbirem, trawą cytrynową, kolendrą, zanurzone w curry połączonym z mleczkiem kokosowym no i oczywiście całość zaostrzona papryczką, bardzo pikantną. Jeśli potrawa jest wystarczająco spicy, to z całą pewnością wyleczy objawy przeziębienia już w zalążku.
Taka jest właśnie tajska kuchnia – pikantna, kwaśna, słona, ale też słodka. Pełna sprzeczności, kusi eksplozją kolorów, przyprawami i niesamowitym smakiem, tak bardzo odległym od europejskich potraw. Wiele jest w niej między innymi indyjskich, chińskich czy malezyjskich wpływów, ale jej bazę stanowią regionalne zioła, owoce i warzywa.
Te wszystkie wyrafinowane smaki, barwy i aromaty doskonale oddaje książka kucharska „Tajskie smaki” autorstwa Julie Schwob. Pięćdziesiąt podstawowych przepisów z różnych zakątków Tajlandii opatrzonych jest pięknymi zdjęciami oraz krótkimi opisami regionów, z których konkretne potrawy pochodzą. Na pierwszych stronach znajduje się bardzo przydatny słowniczek, który opisuje tradycyjne tajskie warzywa, owoce, makarony czy przyprawy. I tutaj niestety pojawia się problem, ponieważ wiele z tych obco brzmiących składników występuje w przepisach zawartych w książce. I oczywiście prawdziwa tajska kuchnia nie może się bez nich obejść, ale znalezienie ich w polskich sklepach graniczy niestety z cudem. Jeżeli jednak pierwsza bariera zostanie pokonana i wszystkie składniki zostaną zdobyte, to cała reszta okazuje się banalnie prosta. Przygotowanie potraw nie jest skomplikowane i nie powinno stanowić problemu nawet dla osób mniej zaprawionych w kuchennych bojach. Ważne, aby (jak sugeruje autorka) całemu procesowi gotowania towarzyszyły wolność i wyobraźnia, które są niezbędne do uzyskania miana kucharza thaï thaï.
Marta Kosicka