Mój plan na rok 2020 wygląda tak, że chcę czytać mniej, być może nieco wolniej, ale z większą uwagą i mądrzej. I dlatego tym razem bardzo mnie cieszy moje życiowe nieogarnięcie, ponieważ książkę, która dotarła do mnie w zeszłym roku, skończyłam w pierwszy dzień tego nowego. Dzięki temu udało mi się, póki co nieco nieświadomie, wprowadzić mój plan w życie.
Śmiem twierdzić, że „Seria z żurawiem” Wydawnictwa Uniwersytetu Jagiellońskiego sprawia, że na polskim rynku wydawniczym pojawiają się jedne z najciekawszych współczesnych powieści. Szturmowe ptaki autorstwa Einara Kárasona zdecydowanie potwierdzają to stwierdzenie.
Powieść islandzkiego pisarza jest idealnym przykładem na to, jak wielką treść można zmieścić w niewielkiej objętościowo książce.
Trawler Mewa wypływa w morze, by w pobliżu Nowej Funlandii łowić karmazyna. Załoga, składająca się z trzydziestu dwóch mężczyzn, spodziewa się rutynowego, miejscami nudnego rejsu. I rzeczywiście do pewnego momentu tak jest. Ładownie szybko udaje się zapełnić rybą i Mewa może wracać do portu. Jednak wówczas na morzu pojawia się niebezpieczny, nieprzewidywalny i śmiertelny sztorm. Załoga staje nagle w obliczu zagrożenia, które może sprawić, że żaden z nich nie wróci do domu.
Kárason wyśmienicie buduje napięcie. Tę powieść (choć wiem, że to wyświechtany frazes) czyta się z wypiekami na twarzy. Sposób, w jaki pisarz konstruuje fabułę, przedstawia walkę załogi Mewy z morzem, wichurą i lodem zasługuje na największe pochwały. Żywioł jest tu jednym z bohaterów, z którym reszta postaci musi się zmierzyć i stawić mu czoła, ponieważ w tej próbie sił może być tylko jeden wygrany. Fragmenty, które opisują, jak załoga nie poddaje się sztormowi, w chwilach gdy ich statek powoli przegrywa walkę z pogodą, są wyśmienite.
Walka z wiatrem, wysokimi falami i niską temperaturą, choć zajmuje znaczące miejsce w książce, stanowi tło dla najważniejszego i najlepiej opisanego motywu powieści – tego, jak z żywiołem radzą sobie ludzie. Kárasonowi udało się stworzyć historię, która bez zbędnego patosu i sztuczności opowiada o tym, jak ludzie potrafią się zjednoczyć w obliczu niebezpieczeństwa i jak niemal obce sobie osoby są gotowe walczyć o zdrowie i życie tych, którzy stali się ich towarzyszami niedoli. Załoga Mewy, niezależnie od zajmowanego na statku stanowiska, stara się wyprowadzić statek ze sztormu i pomóc kolegom – niektórzy chwytają za topory i usiłują odkuć pokrywę lodową, która zaczyna przykrywać pokład; inni, odpowiedzialni za przygotowywanie posiłków, dostarczają marynarzom góry mięsa i gorących napojów gdy ci, zmarznięci wracają się na chwilę ogrzać, zanim znów wyruszą za walkę z żywiołem; jeszcze inni, jak kapitan statku, przez niemalże cztery doby nie schodzą z pokładu, koordynując akcję ratunkową statku, w którą musi się zaangażować cała załoga.
Sztormowe ptaki jest przede wszystkim opowieścią o niezłomności, odwadze i braterstwie. To jednak nie oznacza, że każdy z marynarzy stawia dzielnie czoła niebezpieczeństwu, bez szwanku dla własnego zdrowia fizycznego i psychicznego. Kárason opisuje, jak niektórzy z mężczyzn, walcząc którąś z kolei dobę z żywiołem zaczynają się zachowywać, jak reagują na kolejne zadania i jak, niekiedy, przypłacają je zdrowiem.
Ta islandzka powieść to soczysta, głęboka i wielowymiarowa proza, którą czyta się z niekłamaną przyjemnością i niesłabnącym zainteresowaniem. Dzięki temu, że zaczęłam jej lekturę w ubiegłym roku, a skończyłam w pierwszym dniu 2020 roku, mogę z całą pewnością stwierdzić, że jest to jedna z najlepszych książek, jakie w 2019 pojawiły się na półkach księgarń.