Najnowsza powieść Anny Fryczkowskiej oparta jest na legendarnym motywie morderstwa do którego dochodzi na ograniczonej przestrzeni i z ograniczoną liczbą osób. Prekursorka tego pomysłu, Agatha Christie, potrafiła przekuć ten motyw w mistrzostwo powieści kryminalnej, Anna Fryczkowska niestety już nie.
Pięć przyjaciółek, kobiet dojrzałych, mających za sobą różne życiowe doświadczenia, spotyka się w domu najbogatszej z nich, na typowo babski wieczór, z mnóstwem wina i dobrego jedzenia. W trakcie spotkania dochodzi do zabójstwa jednej z kobiet, do tego właścicielkę domu od kilku dni nękają głuche telefony. Sypiący gęsto śnieg oraz odludne położenie domu skutecznie utrudniają nadejście pomocy. Co było motywem? Jakie tajemnice skrywa w sobie każda z kobiet, które mogły doprowadzić do tak fatalnego finału?
Sięgając po Sześć kobiet w śniegu (nie licząc suki) byłam bardzo ciekawa czy książka okaże się strzałem w dziesiątkę czy wprost przeciwnie, strzałem w stopę. Szybko okazało się, że wariant drugi jest bliższy prawdzie. Podobnie, jak w poprzednich powieściach, autorka poświęciła sporo uwagi życiorysom każdej z bohaterek. To z ich osobistych problemów utkała motywy, którymi każda z nich mogła się posłużyć aby zabić. Poza kilkoma ciekawszymi momentami w powieści, całość jest niestety nijaka, nic nie przykuwa uwagi na dłużej. Na szczęście czyta się ją szybko i równie szybko można o niej zapomnieć.