Szerń i Szerer. Zima przed Burzą, to ostatnia książka napisana przez Feliksa W. Kresa. Jedenasty tom serii, początek rozliczenia się z nią, dokończenia Księgi Całości. Gdy zaczynałem czytać Północną Granicę, obok pozytywnych głosów zawsze odzywał się taki wspominający, że przecież Księga pozostaje niedokończona, i że się na to nie zanosi. Cierń w boku niemal legendarnej sagi, która dzisiaj znowu staje na rozstaju.
Tak jak i zaczynaliśmy na północy, tak w końcu, po wielu kolejnych tomach, na nią wracamy. Alerowie nadciągają, zagrażając całemu kontynentowi. A Szerer nie jest gotowy. Skłócone narody, cesarstwo w kawałkach, równowaga, którą w każdej chwili może zaburzyć byle kaprys dowolnej z wielkich władczyń. Na to wszystko zaś wspaniały pomysł, że może ze stworami spod obcego nieba da się jednak pertraktować!
Przedstawione w powieści zagrożenie jest klasyczne dla literatury fantasy. Cywilizowany świat musi postawić się wspólnie wielkiemu zagrożeniu ze strony nieumarłych/demonów/barbarzyńców. O sile takiej fabuły decydują niuanse. A te tutaj wywodzą się z przepastnej historii, którą do tej pory poznaliśmy, zasilanej unikalnym światotwórstwem. Odzwierciedlenie odwiecznej walki dwóch potęg na to co się dzieje pod nimi, ich mniejszy bądź większy wpływ wciąż pozostaje wspaniałą, nigdy konkretną zagadką, której fragmenty są umiejętnie dozowane czytelnikowi. I nie tylko jemu, bo i przecież władcy i wojskowi nie mogą się dopytać o praktyczne zastosowanie wiedzy na temat wstęg i pasm. Długośmy czekali na kumulację tego, co Kres zaczął szkicować w pierwszym tomie i w końcu możemy obserwować to, czego wszyscy się spodziewaliśmy i wywołuje to naturalnie niemałą ekscytację.
Powraca wielu znanych nam bohaterów, chociaż niektórzy pojawiają się jedynie by pomachać nam na przywitanie. Skupiamy się głównie na dworach Armektu i Dartanu, spoglądając na polityczne rozgrywki na nich oraz pomiędzy nimi, czyli w zasadzie między cesarzową a królową. Dodatkowo wraca nasz stary znajomy, Rawat, po 40 latach stary i pijany, ale mający wciąż jedną, najpewniej ostatnią misję do wykonania. Mamy naturalnie i naszą parę przyjętych, Rameza i wielu innych, każdy ze swoimi motywacjami i osobowością.
Styl Kresa jest niezmienny, pozostał rzemieślnikiem do końca. Jego dygresyjny sposób pisania, w którym odpływa rozpisując fakt posiadania przez jednego z meldujących żołnierzy specyficznego dialektu, jest niezwykle charakterystyczny. Udało mu się zbudować prawdziwie odmiennie kulturowo narody, które są na tyle unikalne i rozbudowane, że wszystko co się dzieje, jest niezwykle mocno umotywowane właśnie przez te rozsiane między słowami dygresyjne korzenie. Ziarno, które obficie latami siał w swych książkach, kiełkuje właśnie w takim kumulującym historię tomie. Oczywiście wciąż można narzekać na jego fiksację na temacie wieku bohaterów, tego jak każdy musi mieć zdefiniowaną niemal dokładną liczbę wiosen jaką przeżył, ale można przymknąć na to oko.
Zima przed burzą to jedynie część zakończenia. Książka urywa się w połowie, w oczekiwaniu na tom, którego Kres nigdy nie skończy. Rękawicę według zapowiedzi podejmie Arkady Saulski, który, znając zakończenie, dysponując notatkami i fragmentami ostatniego tomu, ma dokończyć dzieła. Księga Całości ma więc znaleźć dopełnienie. Cokolwiek się stanie, należy oddać wielki szacunek Kresowi za to, czego dokonał z tak przepastnym dziełem. Pozostawia po sobie jedno z największych dzieł polskiej fantastyki, które pozwala mu stanąć bez wstydu wśród największych światowych autorów.