To kolejne moje spotkanie z twórczością Magdaleny Knedler. Tym razem przedpremierowo – Szepty z wyspy samotności, książka o temacie jakby zapomnianym. A przecież to nie było aż tak dawno. Mowa o wyspie trędowatych.
Spinalonga, wyspa, na której byli umieszczani ludzie chorujący na trąd, mieszcząca się 20 km od Krety. Aktualnie pozostaje pusta i jest odwiedzana wyłącznie przez turystów.
Przekraczając bramę Dantego, już nic nie było takie same. Na wyspie, każdy z chorujących wiedział, że wcześniej czy później nadejdzie śmierć. By stworzyć sobie namiastkę normalności, działał tam zakład fryzjerski, sklepy, kościół i wiele innych potrzebnych miejsc. Chorzy chcieli żyć normalnie, lecz coraz bardziej chylili się ku śmierci. Nikt tylko nie przewidział jednego – że będą żyć z tą chorobą nawet i do trzydziestu lat. Na wyspę zsyłano ludzi trędowatych od 1903 do 1957 roku, wtedy medycyna była bezradna. Pomimo cierpienia panującego na Spinalondze, zdarzały się też cuda.Takie, jak narodziny dzieci. Te chore na trąd zostawiano na wyspie przy rodzicach, zdrowe zaś wysyłano do sierocińca poza wyspę i obserwowano bacznie, czy nie mają oznak choroby. Pewnie zastanawiasz się po co to piszę? Jest to istotne, bo ten temat także został w książce poruszony. A także dlatego, że bardzo mało mówi się o wyspie. Miejscu pięknym, ale cichym i noszącym w sobie skrywane od lat cierpnie.
Cała akcja w książce podzielona jest na trzy części. Początkowo bardzo ciężko się połapać. Szczególnie, gdy nie zna się poruszanego tematu. Na samym początku, lądujemy w roku 1936 i czytamy zapiski z tajemniczego dziennika. Kolejnym rokiem, w którym wylądujemy jest 1966 i Kreta. Mamy okazję czytać kolejne notatki, tym razem Talosa Samarasa, który będzie co jakiś czas, przewijał się w fabule. Poznamy go jako nastolatka, chłopca specyficznego i bardzo dziwnego. I wreszcie czasy nam współczesne, czyli rok 2019. Dwójka bohaterów, w tym Aga, posiadaczka dzienników, zgłosi się o pomoc do Mirka, by pomógł jej przy nich. Pech chciał, że dopiero po siedemnastu latach zechciała się do niego odezwać. Przypadek? Nie sądzę.
Historia nie porywa od samego początku. Jest bardzo ciężko opisana, zawiła i nie wciąga tak, jak tego oczekiwałam. Zabrakło efektu wow! Tę książkę zabiły opisy, zbyt szczegółowe, zbyt dokładne, i za każdym razem tak samo wnerwiające. Gdy już nabierała jakiegoś przyzwoitego tempa, zaraz była gaszona jak niedopałek w popielniczce. Sama historia dość przewidywalna.
Jest to jedna z tych książek, której nie da się przeczytać jednym tchem, albo nawet na trzy wdechy. Tylko czyta się parę dni i czeka, by już skończyć…