Są wciąż takie ziemie, gdzie korzystający z nowoczesnych sprzętów lekarz przegrywa z bogatym w wielopokoleniowe doświadczenie znachorem. Koszyk świadczeń znawcy medycyny ludowej wykracza znacznie ponad standardowe zabiegi. Tradycyjne zamowy - czyli rytuały zaklinania, naturalne maści z gęsiego tłuszczu lub startego liścia klonowego oraz okadzanie pacjenta paloną trawą to zabiegi, o których ministrowi Arłukowiczowi się nie śniło. W niezwykłą atmosferę Podlasia i Polesia - krain, w których ludowe zabobony od wieków zakorzenione są wśród zamieszkującej je społeczności - wprowadzają nas fikcyjne teksty Vitala Voranau, zebrane w przyciągającej uwagę książce o tajemniczym tytule - Szeptem.
Autor już jako dziecko niejednokrotnie doświadczył pomocy Szeptuchy, czy też jej męskiego odpowiednika Szeptuna:
Za każdym razem, gdy do domu zachodziła któraś z ciotek i, widząc mnie w kołysce, zapominała - jak nakazuje tradycja - trzy razy splunąć albo powiedzieć o mnie coś nieprzyjemnego, a zamiast tego sypała niepotrzebnymi komplementami, zaczynałem nieznośnie łkać i przestawałem jeść. Zawsze potem moja babcia szła po znajomą babę, by ta zdjęła urok. Szeptucha przychodziła, zapalała zioła, po domu rozchodziła się smuga wonnego dymu i wówczas zaczynała odczyniać: „(Zory- zarnicy, haspodnija pamacznicy, praszu was rannich, poznich, wiaczernich, dniaunych pry ciemnych kustoczkach, pry zialonych listoczkach, kab Witalu nie kałowa, nie paroła, kab jamu piłosia, i jełasia, i spać chaciełasia)”
Dla wielu mieszkańców polsko-białoruskiego pogranicza jest to pomoc medyczna pierwszego kontaktu. Wałęseń, kołtun, skuła, załatniki czy czasotka - to tylko niektóre urazy mogące przydarzyć się każdemu. Niekiedy jednak, gdy zawodzą dyplomowani medycy, udanie się do tych z lasu to jakby zwrócenie się do najwyższej instancji, chwycenie się ostatniej deski ratunku. Weźmy na przykład Bohusia, bohatera jednego z tekstów, który goniony przez koguta najadł się strachu. Strach taki może utkwić w człowieku na dłużej i spowodować po latach wysyp chorób wewnętrznych. A przecież wystarczy pójść do znajomej babki, która odczyni urok i uspokoi malucha.
Warto być czujnym i nie zawsze szukać najprostszych rozwiązań. Tak jak Ambroś, który nakrył golusieńką, młodą wdowę po swym bracie pośród zboża. Po cóż szukać w pobliżu kochanka - skoro mądrość ludowa wskazuje na coś znacznie poważniejszego. Nie ma bowiem straszniejszych czarów od załomu - pukla z ułamanych kłosów, wiązanego w połączeniu z wypowiadaniem strasznych słów. A już gdy robi to naga kobieta, tarzając się po ziemi - ratunku można szukać tylko u szeptuna.
Białoruski pisarz, wydawca, tłumacz i akademik stworzył książkę, która dotyka rzadko omawianego tematu. Autobiograficzny wstęp prezentujący prawdziwe przykłady wykraczających poza świat nauki zjawisk rozbudza apetyt czytelników. Niestety choć z większości opowiadań, a raczej fikcyjnych tekstów bije aura tajemniczości są one nierówne. Autor posiada sporą wiedzę na temat zabobonów występujących na Podlasiu i Polesiu oraz tamtejszych praktyk znachorskich. Forma książki wydaje się być jednak nietrafiona, gdyż unikając etnograficzno-dokumentalnego charakteru, choćby zapisu własnych spotkań z szeptuchami i ich pacjentami, z osobami, które doświadczyły błogosławieństwa medycyny naturalnej, Voronau wyrzuca poza treść książki to co najcenniejsze. Stare przysłowie powiada, że nie z każdej mąki będzie chleb. W tym przypadku dobry materiał na świetną pozycję jest.
Pierwsze zdanie Szeptem brzmi: „Książka ta była ze mną, można by rzec, od samego początku.” Pozwolę sobie wyrazić nadzieję, że wspomniana „książka” to nie Szeptem, a kolejne dzieło autora, te które czytelników rzuci na kolana z mocą uroku.
Maciej Kuhnert