Strzygonia t.1 Sławomir Mrugowski. Fabryka Słów 2012
Hobbystyczne recenzowanie książek ma tę wadę, iż człowiek, zamiast siedzieć na tyłku i czytać, większość czasu musi spędzać w pracy i ciężko ciułać na życie. Gdzie w takim układzie miejsce na literaturę? Ano trzeba wyskubywać te rzadkie chwile wolne. Pół godzinki tu, kwadransik tam – tak to się właśnie odbywa. Radość z obcowania z dobrą książką jest oczywiście przez taki tryb odpowiednio pomniejszona – no bo jak tu wsiąknąć bez reszty w powieściową rzeczywistość, jeśli wiesz, że za sekundę będziesz zmuszony oderwać się od lektury? Jasne, do wszystkiego idzie się przyzwyczaić, do tej drobnej, opisanej przed chwilą niedogodności również. Dałem radę? Dałem. I tylko raz na kilka miesięcy zdarza się, że naprawdę żałuję, iż nie mogę po prostu wziąć urlopu i bez reszty oddać czytelniczemu szaleństwu.
Takie uczucia wywołała we mnie "Strzygonia", fantasy, jakie widuje się u nas rzadko. Sławomir Mrugowski, zamiast tworzyć kolejne bzdurne uniwersum martino-, erikssono-, lub tolkieno- podobne, sięgnął ku swojskim, słowiańskim klimatom, dając czytelnikowi powieść brawurową i naprawdę zacną.
Ale po kolei:
W czasach, gdy Polska nie była jeszcze Polską, Piastun z Popielem toczą bój o władzę. Ten drugi – trzeźwo oceniając własne możliwości – wchodzi w konszachty z armią frankońską, obiecując obcym – w zamian za wsparcie militarne - skarby, chwałę i możliwość krzewienia chrystusowej wiary wśród pogan. Problem w tym, iż Piastun to nie jedyny poważny gracz, z którym należy się liczyć. Swoje do ugrania ma także niejaka Balladyna, świeżo poślubiona rycerzowi Kirkorowi, żądna władzy i zemsty czarnowłosa piękność... Tymczasem z lednickiego chramu w świat wyrusza nastoletni Nyjan – wyrzutek i nieudacznik. Nyjan nie jest jednak zwykłym chłopcem – w jego ciele zamieszkała bowiem istota, która – w obliczu zagrożenia – potrafi przejąć władzę nad młodzieńcem i bez krępacji plamić jego ręce krwią. Przekleństwo? A może cenny dar, który po prostu trzeba umieć odpowiednio wykorzystać?
Mrugowski debiutantem nie jest, a dwa z ośmiu rozdziałów jego powieści już wcześniej zostało opublikowanych jako samodzielne teksty (fakt ten sprawia, iż czytając "Strzygonię" ma się niekiedy wrażenie obcowania ze zbiorem ściśle ze sobą powiązanych opowiadań). Jak nie trudno się domyśleć, w swoim dziele autor użył patentu znanego choćby z "Mniejszego zła" Andrzeja Sapkowskiego: pokaż mi mit, a ja ci opowiem, jak to mogło potoczyć się inaczej. I tak legenda o Popielu i Piaście Kołodzieju nabiera nieco innych odcieni, nie wspominając już o "Balladynie" Słowackiego, z której to pan Sławomir czerpał pełnymi garściami. Nie zabawa podaniami i cudzymi utworami stanowi jednak największą siłę "Strzygoni", a język, rewelacyjne kreowanie świata i kapitalna umiejętność opowiadania historii.
Zacznijmy od języka: w tym względzie powieść Mrugowskiego przypomina nieco trylogię husycką autorstwa wcześniej wspomnianego Sapkowskiego. Na pewno nie można tu pisać o tzw. "przezroczystym stylu", a więc bezbarwnym i nierozpoznawalnym. Autor "Strzygonii" operuje słowem w sposób porywający, tworząc mroczną baśń, tak różną od większości typowej fantasy. Tu, jak nigdzie indziej, sen miesza się z jawą. Tuż obok wielkiej polityki, walki o władzę i złoto, do rzeczywistości przenikają nawie, nimfy, elfy i potężni czarnoksiężnicy – i nic tu nie wydaje się nie być na swoim miejscu, czytelnik nie dostrzega żadnych zgrzytów ani fałszów.
Powtórzę: baśń, jaką dorośli zawsze chcieli przeczytać.
Oczywiście dzieło pana Sławomira nie jest pozbawione wad: brakuje w nim silnie wybijającego się wątku głównego, na którym czytelnik mógłby skupić swoją uwagę (acz, by być sprawiedliwym, niejaką rekompensatę stanowi duża ilość bardzo dobrze poprowadzonych i pomysłowych pomniejszych opowieści). Śledzenie losów Nyjana – który jawi się jako główny protagonista cyklu - to zajęcie umiarkowanie interesujące. Dziwny to feler, zwłaszcza, iż Mrugowski potrafi tworzyć bohaterów z krwi i kości, od kupca Mamlicza zaczynając, na rozkochanym na zabój w czarownicy Goplanie Raulu Guinemerre kończąc.
Brać? Brać, do diabła! W czasach, gdzie ciężko odróżnić jednego autora od drugiego, Sławomir Mrugowski stara się dać czytelnikowi coś więcej, niż tylko kolejną poprawnie przedstawioną historyjkę. Kanonu polskiej fantastyki szturmem "Strzygonia" nie zdobędzie, ale nie zdziwiłbym się, gdyby w przyszłorocznych rozgrywkach powieść ta znalazła się wśród nominowanych do którejś z istotnych dla fandomu nagród. Ale może ja się po prostu nie znam?
Wiem za to jedno: po drugi tom "Strzygonii" sięgnę z największą przyjemnością, traktując ją jako zakup absolutnie obowiązkowy.
Michał Smyk