W książkowej społeczności istnieje takie zjawisko jak klątwa drugiego tomu. Nietrudno jest domyślić się, o co chodzi: kontynuacja dobrze zapowiadającej się po pierwszym tomie serii okazuje się literacką pomyłką i obiektem rozczarowania czytelnika. Po kilku miesiącach od przeczytania Posłańca burzy J.C. Cervantes, w moje ręce wpadła druga część cyklu, czyli Strażnik ognia. Umierałam z ciekawości, by sprawdzić, czy i w tym przypadku klątwa się spełni.
W kontynuacji Posłańca burzy nie wracamy już do upalnego Nowego Meksyku, a przenosimy się na wyspę Holbox, gdzie po wydarzeniach z pierwszego tomu trafia Zane Obispo ze swoją rodziną i przyjaciółką Brooks. Wszystko wydawałoby się być w porządku: majańscy bogowie odczepili się od Zane’a, chłopiec odzyskał swoją psią towarzyszkę Rosie, a jego największym problemem była trudna do okiełznania moc ognia. Zane jednak nie może pogodzić się z losem, który spotkał jego tatę, boga Hurakana, i postanawia wyruszyć mu na ratunek. Tymczasem na wyspie w tajemniczych okolicznościach pojawia się Ren – kolejna bogurodzona. Zane uświadamia sobie wtedy, co zrobił: zesłał na wszystkie dzieci majańskich bogów ogromne niebezpieczeństwo… W końcu bogowie nie lubią dzielić się mocą, nawet z własnym potomstwem.
Powrót do świata majańskich bogów jest bardzo interesującym oderwaniem się od otaczającej rzeczywistości. W Strażniku ognia jednak to nie oni będą już grali pierwsze skrzypce. Magia duchów Mexików to tylko początek pełnej wybojów i dziur drogi, którą Zane musi podążyć, by uratować swoich bliskich. Walka z czasem może okazać się katastrofalna w skutkach, nawet dla niego.
Tyle mogę powiedzieć o fabule, nie zdradzając zbyt wielu szczegółów zakończenia pierwszej części. Strażnik ognia już od pierwszych stron atakuje nas pełnymi zwrotów akcji wydarzeniami, od których może zakręcić się w głowie. Chwała autorce za to, że dyskretnie nakreśla poprzednie losy bohaterów, ich cechy szczególne oraz powiązania między postaciami. Jest to naprawdę pomocne dla czytelników o kiepskiej pamięci, do których ja niestety się zaliczam. Szybko jednak połapałam się w akcji i bohaterach, by z podekscytowaniem zagłębiać się w kolejne przygody młodego bogurodzonego.
Zane pozostał taki, jak zapamiętałam go z pierwszego tomu. Nadal jest trochę niepewny siebie, do każdego wyciąga pomocą dłoń, a jego kompleksy trzynastolatka nie doskwierają mu tak mocno jak dawniej. Po potyczkach z bogami stał się wobec nich nieufny i każdą oferowaną z ich strony pomoc dokładnie rozważa, wiedząc, że zawsze gdzieś tkwi haczyk. To, co polubiłam w nim najbardziej, to jego naturalność nastolatka, który niejednokrotnie popełnia błędy i musi poradzić sobie z konsekwencjami. J.C. Cervantes wykreowała naprawdę ciekawego i zabawnego głównego bohatera, a wyznaczone mu zadanie uratowania świata nie staje się ani trochę łatwiejsze.
O pozostałych postaciach również czytałam z uśmiechem na ustach. Charakterna i uparta Brooks, jej sarkastyczna siostra Quinn, gotowy do walki w każdej chwili Hondo… Nowi bohaterowie, zarówno mniej i bardziej boscy, wzbudzają wiele emocji. Gdy nieoczekiwanie na scenie pojawiają się starzy wrogowie, ani Zane, ani czytelnik nie wie, komu powinno się zaufać.
Mogę śmiało stwierdzić, że Strażnik ognia szczęśliwie uniknął klątwy drugiego tomu, głównie za sprawą mocnego i otwierającego nowy wątek w fabule zakończenia. O ile w ciągu czytania z tyłu głowy czaiła mi się myśl No co tu się jeszcze może zadziać?, autorka zaskoczyła mnie pozytywnie nieoczekiwaną konfrontacją wszystkich bohaterów powieści oraz jej skutkami. Naprawdę nie mogę doczekać się tego, co przygotuje dla nas w kolejnym tomie. Nie wahajcie się zatem dłużej i szybko zaopatrzcie się w drugi tom, bo to porządna kontynuacja jednej z fajniejszych serii młodzieżowej, jakie czytałam.