Ktoś, kto czytał obszerny artykuł Jacka Dukaja zamieszczony w ostatnim numerze kwartalnika "Książki" i wziął sobie zawarte w nim tezy do serca, po "Starości aksalotla" mógł spodziewać się wielkiej, wspaniałej rewolucji, po której rynek wydawniczy w Polsce na zawsze odmieni swoje oblicze. Oczywiście marketingową ściemą zalatywało tu na kilometr. Dlatego warto w tym wypadku chyba oddzielić ocenę samej historii od formy wydawniczej, w jakiej została zaprezentowana.
"Starość aksolotla" rozpoczyna się od uderzenia w Ziemię tajemniczego promienia, który wybija niemal wszelkie żywe stworzenie. Zagłady uniknie jedynie garstka osób, która tuż przed swoją śmiercią zdążyła zeskanować swoje umysły i puścić je do sieci. Niestety, zamiast wyczekiwanego skoku w cyberprzestrzeń i wyzwolenia z ułomnej ludzkiej powłoki, jaźnie ocalałych będą musiały zadowolić się egzystowaniem w ciałach robotów.
Już po samym opisie łatwo przewidzieć, na jakich problemach skupi sie Dukaj: tęsknocie za utraconym dawnym życiem, dylematach dotyczących własnej tożsamości, pytaniach o istotę człowieczeństwa. Dodajmy do tego szczyptę zabawy w tworzenie politycznych scenariuszy i innych klasycznych dla powieści science-fiction elementów i tak dojdziemy do standardowego dzieła traktującego o wizji świata zamieszkanego przez post-ludzi. Podobno w jednym z wywiadów sam autor wspomniał, że "Starość..." miała być czymś w rodzaju odskoczni od innych, zdecydowanie cięższych i bardziej czasochłonnych projektów. To niestety czuć, a sama książka cierpi na klasyczny syndrom powieści przyzwoitej, ale jednocześnie takiej, o której za kilkanaście miesięcy nikt już nie będzie pamiętał. Mówiąc "Dukaj", nadal będziemy myśleć "Lód", "Inne pieśni", "Perfekcyjna niedoskonałość"; niestety, ale "Starość aksolotla" raczej na pewno nie dołączy do powyższej listy sztandarowych pozycji pana Jacka.
No dobrze, a co z tą domniemaną rewolucją? Cóż, może ja się nie znam, albo przez własną ignorancję nie potrafię dostrzec kamienia milowego w światowym czytelnictwie, ale jak dla mnie to cały ten wielki przełom objawia się przede wszystkim... zwiększoną ilością przypisów. Naprawdę. Tam, gdzie wcześniej czytelnik musiał się domyślać pewnych rzeczy, ewentualnie czekać, aż autor raczy łaskawie wytłumaczyć, czym np. zajmuje się wymyślona przez niego fikcyjna korporacja działająca w odległej przyszłości, "Starość aksalotla" wszelkich tego typu wyjaśnień dostarcza właśnie w przypisach. Ano tak, jeśli zaciekawi was wygląd pojawiających się w książkach ulic i koniecznie chcecie zobaczyć, jak prezentują się chociażby poszczególne dzielnice Tokio, możecie to wszystko sprawdzić dzięki ledwie kilku kliknięciom na swoim tablecie/czytniku. Tylko że to akurat żadna nowość i każdy, kto przestał ograniczać się wyłącznie do książek drukowanych na papierze, nie zostanie tu niczym zaskoczony. Sroga ściema więc z tym rewolucjonizowaniem branży wydawniczej. Z drugiej strony, ile osób kupi "Starość aksolotla" przez wzgląd na marketingowe obiecanki? Niewielu. Świetną sprzedaż gwarantuje w tym przypadku nazwisko autora, a nie bajki o cudach na kiju.
Generalnie nie powinno oceniać się książki ani po okładce, ani po cenie, ale w tym wypadku inaczej się po prostu nie da. "Starość aksolotla" można legalnie kupić za ok. 10 zł. To właściwie powinno rozwiać wszelkie wasze wątpliwości. Dukaj to jednak Dukaj, poniżej pewnego poziomu nie schodzi. A Dukaj za dychę, to już w ogóle okazja, jakich mało.
Brać, nie zastanawiać się.
Michał Smyk