Stalowe Szczury: Błoto. Michał Gołkowski. Fabryka Słów 2015
Dla Polaków I Wojna Światowa była prawdziwym błogosławieństwem. Są oczywiście publicyści, którzy uważają, iż tak odzyskana niepodległość powinna być powodem do wstydu, ale pieprzyć ich. Zabawy w cnotliwych miłośników ponadnarodowej idei uniwersalnej miłości między wszystkimi ludźmi, zwierzętami, roślinami i pierwotniakami zostawiam mieszkańcom bogatych i bezpiecznych krajów. Ciekawi mnie tylko, dlaczego tematy związane z Wielką Wojną są tak słabo obecne we współczesnym polskim dyskursie? Czyżby rację miały osoby postrzegające Polaków jako zdolnych wyłącznie do celebrowania własnych klęsk i bólu? Zamiast Powstania Wielkopolskiego - Powstanie Warszawskie; wydarzenia lat 1939-1945 zaś całkowicie przesłoniły okres 1914-1918. Z tym większą więc chęcią przyjmuję każdy film, grę, lub książkę które wyłamują się z tego schematu.
No dobra, może i "Stalowe Szczury" nie są klasyczną powieścią o Wielkiej Wojnie. Akcja najnowszej książki Michała Gołkowskiego rozgrywa się w 1922 roku, jednak mamy tu po prostu do czynienia z alternatywną rzeczywistością, w której I WŚ nie zakończyła się po 4 latach od jej rozpoczęcia. Prócz tego drobnego szczegółu - wbrew pozorom nie tak znowu istotnego - cała reszta jak najbardziej się zgadza. Wielka Wojna to przede wszystkim więc okopy i ciągłe ukrywanie się w błocku, z maską przeciwgazową na twarzy, gotując się do podjęcia kolejnego bezsensownego szturmy na pozycje przeciwnika. Wbrew pozorom I WŚ pod względem prowadzenia walk różniła się znacznie od tego, co działo się od 1939 do 1945 roku. Gołkowski bardzo dobrze potrafi ukazać specyfikę pierwszego w historii konfliktu zbrojnego o zasięgu światowym. Oczywiście sporo tu fantazjowania, w końcu to wciąż powieść a nie naukowa rozprawa, ale nawet średnio rozgarnięty czytelnik będzie potrafił oddzielić fikcję od rzeczywistości.
W powieście Gołkowskiego teoretycznie nie uświadczymy żadnej głębszej myśli ponad standardowe "no tak, ale na wojnie jest do bani". Autor wykorzystuje elementy rodem z antywojennych filmów i książek - gdzie patetyczność i radosna śmierć w imię uniwersalnych ideałów są wyśmiewane i traktowane z pobłażliwością - choć później często pospiesznie wycofuje się z tej konwencji - bo jednak koniec końców bohaterowie okazują się wystarczająco bohaterscy. Celem takiego zabiegu jest oczywiście dokonanie bardzo ważnego rozróżnienia, odłączenie walczących od samej walki. Dzięki temu można oddać hołd i wyrazić podziw wobec żołnierzy, przy jednoczesnym potępieniu wojny jako takiej.
"Stalowe Szczury" to Wielka Wojna widziana w skali makro. Przez niemal cały czas - z drobnymi wyjątkami - będziemy towarzyszyć karnej kompanii dowodzonej przez kaprala Reinharda. Niestety, ale przez skupienie się na losach jednego tylko oddziału, na dodatek zagubionego na tyłach wroga, niewiele przyjdzie nam dowiedzieć się o alternatywnym świecie z roku 1922. Czy w Rosji doszło do wybuchu rewolucji i władzę przejęli tam bolszewicy? No i co z Polską? Czy niepodległość została odzyskana pomimo dalszego trwania walk? W tym względzie autor nie udziela zbyt wielu odpowiedzi. A szkoda. Rozumiem, że powieść miała być o czymś innym i pana Michała zdecydowanie bardziej interesuje aspekt militarny niż polityczny, ale mimo to... Jeśli już się wkracza w nurt tworzenia alternatywnych scenariuszy historycznych, warto zadbać o nieco bogatsze w tym względzie tło.
Przyznam, iż wojsko i jaranie się czołgami, sterowcami i innymi tego typu sprawami to zupełnie nie moje klimaty. Mimo to kibicuję Gołkowskiemu. Czytałem już wcześniej jego powieść ze świata Stalkera i choć zdecydowanie nie jestem adresatem twórczości pana Michała, to i tak potrafię docenić rolę, jaką zaczyna pełnić na polskim rynku wydawniczym. Fantastyka nie żywi się przecież wyłącznie wielotomowymi sagami fantasy, lub SF tak twardym, iż można rozbić sobie o nią głowę. "Stalowe Szczury" to fantastyka środka: książka prosta, lecz nie prostacka, dla osób, które chcą spędzić miło czas bez chęci rozmyślania nad ważnymi problemami egzystencjalnymi i społecznymi, a przy tym nie życzą sobie, by obrażano ich inteligencje.
A, jeszcze jedno. To mniej więcej ta sama kategoria, dlatego wspomnę o tym na zakończenie: Gołkowski stylem zjada Przechrztę na śniadanie. Dziękuję za uwagę.
Ps. Przy okazji: autorowi należą się brawa za jedną z najbardziej nietuzinkowych zmyłek, na jaką zdarzyło się mi natknąć w czasie całej czytelniczej kariery. Nie mogę nic więcej na ten temat napisać, ale ci z was, którzy dobiją do końcówki powieści, na pewno będą wiedzieli, o co chodzi.