Wpierw przez dziesiątki lat temat Wołynia był zakazany. Później, gdy wreszcie można było o tym mówić, nikomu na dobrą sprawę nie udało się zainteresować problemem większej ilości Polaków (niektórzy będą przypisywać ten fakt działaniu tzw. „pedagogiki wstydu” i pałowaniu przez lewicowe media „niepokornych” historyków, ale ich gadaniną niezbyt się przejmuję). Aż wreszcie coś się w tym roku ruszyło… i nie chodzi wyłącznie o nowy film Wojciecha Smarzowskiego, ale także reportaż „Sprawiedliwi zdrajcy” Witolda Szabłowskiego i wiele innych pozycji. Skoro jednak Opętani Czytaniem to portal literacki, skupmy się teraz właśnie na książce reportera, który wielu czytelnikom kojarzył się dotychczas z opisywaniem tureckiej rzeczywistości.
Choć wielu w pierwszej kolejności starałoby się szukać winnych, Szabłowski postanowił pójść inną drogą i skupić się przede wszystkim na tych, którzy w czasie rzezi wołyńskiej pospieszyli swoim polskim sąsiadom z pomocą. Szabłowski, jak na dobrego dziennikarza przystało, starał się opowiedzieć dramat mieszkających na Wołyniu Polaków przez pryzmat historii konkretnych osób. Zamiast więc bazować wyłącznie na dokumentach i książkach, autor usiłował także dotrzeć do ludzi, którzy byli świadkami tamtych zdarzeń. Zadanie nie było łatwe, a jak sam reporter przyznał w jednym z programów, pracując nad swoją książką nieustannie musiał ścigać się czasem - większość z poszukiwanych przez niego osób znajdowała się właściwie jedną nogą nad grobem i niekiedy zanim dziennikarzowi udawało się natrafić na ich ślad, było już po wszystkim...
Bardzo szanuję fakt, iż Szabłowski nie epatuje przemocą i nie przedstawia dramatu Wołynia jako kiczowatego horroru gore. Niezaznajomiony z tematem czytelnik po lekturze Sprawiedliwych zdrajców będzie doskonale wiedzieć, jak straszliwe rzeczy spotkały ofiary banderowców, ale zdobywaniu tej wiedzy nie będą towarzyszyć szczegółowe opisy mąk i tortur. Co więcej, reporter potrafi oddać cześć sprawiedliwym, jednocześnie dbając o to, by odbiorca doskonale widział, kto był katem, a kto ofiarą. Dziennikarz próbuje zrozumieć też, dlaczego jedni Ukraińcy nagle zabrali się do mordowania swoich polskich sąsiadów, w czasie gdy inni, narażając własne życie, próbowali Polakom pomóc. I właśnie tej chęci postawienia się w roli żyjących wtedy na Wołyniu Ukraińców, często brak w polskich rozmowach o rzezi wołyńskiej.
Szabłowski zasługuje na słowa uznania nie dlatego, że wyciąga na światło dzienne dramatyczne historie i stara się, by śmierć wielu nie poszła na marne – choć zadanie to szczytne, wielu robiło to przed nim i robić będzie nadal. Chwałę autorowi przynosi to, w jaki sposób opowiada on o tych wydarzeniach. Szabłowski wykazuje się delikatnością i sporym zrozumieniem tamtych czasów. Nie usprawiedliwia morderców z UPA, ale i nie zapluwa się, wściekle domagając się przeprosin od każdego mieszkańca Ukrainy, wykrzykując przy tym, że bez tego o żadnym porozumieniu mowy być nie może.
I tak właśnie powinno pisać się o sprawach ważnych.