"(...) czy możemy udać, że nie jesteśmy nieśmiałe, i umówić się na spotkanie?"
Gdyby przepiękna i pełna sprzeczności, choć pozornie spójna, Erica zadała mi to pytanie, bez wahania wyszeptałabym "tak". Nie krzyknęłabym, bo myślę, że "księżna" onieśmielałaby mnie równie mocno, jak Goliardę, która jest narratorką większości scen Spotkania w Positano.
Ta bardzo wysmakowana powieść pełna jest przeżyć wewnętrznych, odmalowanych naturą włoskiego wybrzeża i klimatu sennego miasteczka. Głęboka relacja dwóch kobiet, które potrafią swoją przyjaźń i fascynację przeżywać bez wkładania jej w żadne konkretne ramy, rozpaliła moje pragnienie bycia tak blisko z drugą kobietą. Ich piękny taniec balansuje między uważnością na siebie a nadużywaniem się. I choć zakończenie opycha, pozostaję pod wrażeniem nieśpiesznej narracji, zatrzymującej dotyk słońca na skórze, dziecięcą radość z dobrego jedzenia i szczerych, prostych ludzi wokół.
A narracja to trudna, bo Goliarda, będąca główną bohaterką, jest zarazem tą, która tę opowieść snuje, a także ją stwarza, jako autorka książki wplatając w to swoją biografię, oddając czasami głos Erice lub wszechwiedzącemu narratorowi. Trzymanie lekko swojej historii jest jakby sposobem na jej ciężar. Bo kaliber opowieści jest naprawdę konkretny, czego nie zapowiada beztroskie spotkanie dwóch niezwykłych kobiet na skąpanych w słońcu schodkach w takim Positano, jakiego już nie ma. Mimo to odwiedzę to miejsce, bo Włochy zawsze są dla mnie łaskawe, więc może choć trochę poczuję to powietrze, którym oddychały bohaterki tej przejmującej, napisanej bez melodramatycznego posmaku, powieści o cenie zachowania siebie.