Rok 2014, lato w pełni. Na jednym z moskiewskich osiedli stoi sobie otoczony z każdej strony wielkimi, szarymi blokami mały sklepik z krymskimi winami. Gatunków wina od wyboru do koloru. Obsługa przemiła, doradza, żartuje, a przy kasie moja rosyjska znajoma rzuca takim „niby” dowcipem, że czemu na tych winach są nadal ukraińskie etykiety? Właściciel sklepu odpowiada, że jeszcze ma całą piwnicę tych win, ale jak je wszystkie sprzeda, to przyjedzie już dostawa krymskich win z Rosji.
Rok 2015. Czytam książkę Igora Sokołowskiego „Spokojnie. To tylko Rosja”. Myślę sobie, że o Rosji napisano i powiedziane już wiele. Wiele, ponieważ nadal nie wszystko i nigdy wszystkiego się nie powie, nigdy do końca nie zrozumie się tego rosyjskiego ogromu, który jedocześnie zachwyca i przeraża. Poza tym poprzeczka została postawiona wysoko – o Rosji przecież już nikt tak nie napisze, jak Jacek Hugo-Bader, więc trzeba się zastanowić czy pisać o tym kraju w ogóle warto?
Chcąc ją poznać w całości, w pewnym sensie zdobyć i okiełznać, z góry jesteśmy skazani na porażkę. A mimo to wielu w Rosję brnie, chcąc poznać choć ułamek, jakąś niewielką część tej potęgi. Zrozumieć Rosję dzięki oswojeniu chociaż jej fragmentów.[1]
Książka Sokołowskiego nie do końca jest zbiorem reportaży. Nie jest też zbiorem wskazówek dla podróżujących. Jest raczej „przyglądaniem się” Rosji, obserwowaniem miast, zatapianiem się w ruinach i w tamtejszej rzeczywistości. Nie ma osądzania, nie ma też pseudo-inteligenckich dywagacji, dzięki czemu rodzi się zaufanie w słowa autora. Sokołowski prowadzi czytelnika po rosyjskich miastach, zarówno tych upadłych, symbolicznych, jak i majestatycznych. Nie próbuje zmierzyć się z klątwą Smoleńska, on tylko po tym mieście spaceruje. Zadziera głowę i podziwia moskiewskie wieżowce, a w Azowie, stojąc na wzniesieniu obserwuje weselników walczących z chmarą komarów, których bzyczenie tworzy weselną muzykę. A między podróżami, przechadzaniem się i oglądaniem tworzy portret młodych Rosjan , którzy nie kochają swojego kraju, ale nie potrafią znieść tego, że świat go również nie kocha. Na imprezach zamiast wódki piją whisky z colą, a na Amerykę narzekają objadając się amerykańskimi hamburgerami.
Na jednej z domowych imprez Sokołowski pije wódkę ze swoimi moskiewskimi znajomymi, którzy zazwyczaj wódki nie piją, ale przed obcokrajowcem chcą się pokazać jako rdzenni Rosjanie. Kiedy wódka się kończy na stół wkracza koniak, wyprodukowany na Krymie. Etykiety są jeszcze po ukraińsku, ale gospodarz imprezy zapewnia, że niedługo na butelkach trunków z tamtego regionu będzie widniał tylko język rosyjski.
Marta Kosicka