Sonia za młodu doświadczyła tyle, iż późniejsze jej życie było wyłącznie spokojnym oczekiwaniem na koniec. Mieszkając na krańcu świata, samotna, przez dziesiątki lat czekała na kogoś, komu wreszcie będzie mogła opowiedzieć swoją historię, by następnie z czystym duchem móc wreszcie umrzeć. Owym powiernikiem okaże się znany reżyser teatralny Igor, który w Sonii dostrzeże swoją ostatnią szansę na nadanie swojemu istnieniu jakiegokolwiek sensu.
To nie jest powieść o wojnie, polskiej traumie i nienawiści do Niemiec. Polityki tu niewiele, autor nie zamierza nas zamęczać tematyką rozliczeniową, ani mu w głowie też pastwić się nad wadami narodu polskiego. Wymowa „Sońki” ma charakter uniwersalny. Dzieło Karpowicza to jak mocny strzał w twarz, lektura tych dwustu stron odbierze wam wszelką nadzieję i ochotę do wstawania z łóżka. Pocieszenia nie należy szukać w Bogu, sprawiedliwości, czy drugim człowieku. Wszystko to zawiedzie, a jedyne, co nam pozostaje to niecierpliwe oczekiwanie śmierci prowadzącej ku nicości. W wizji Karpowicza istnienie życia po śmierci to najgorszy z możliwych scenariuszy, jeśli bowiem ten świat jest taki straszny, dlaczego tam na górze ma być lepiej?
To co właściwe można uznać za motyw przewodni „Sońki”? Choć objętościowo skromna, w swojej treści książka Karpowicza dystansuje wiele zalegających na półkach w księgarniach grubych cegieł. Od problemów z własną tożsamością, głupoty polskich krytyków, próby odmitologizowania życia zwykłych ludzi w czasie wojny i sposobu, w jaki postrzegali oni toczące się wokół wydarzenia, po ukazanie kruchości życia ludzkiego, gdzie śmierć i dramaty nie są częścią większego, boskiego planu – Karpowiczowi wystarczy niekiedy pół strony, by idealnie oddać sens własnych przemyśleń. Do stworzenia klimatycznego, zapadającego głęboko w pamięci dzieła nie potrzeba gigantycznej ilości słów i do mistrzostwa opanowanej umiejętności lania wody. Zwłaszcza interesujący wydaje się zabieg niejednoznaczności w przedstawieniu postaci dwójki protagonistów. Z jednej strony czytelnik może odnieść wrażenie, że to Sonia stanowi centrum wszystkiego. Tymczasem śmiem twierdzić, iż rzeczywistym bohaterem opowieści jest Igor. Nawet gdy wydaje nam się, że to Sonia do nas przemawia, tak naprawdę słownictwo i stopień złożoności wywodu jednoznacznie ujawnia, że owe przemyślenia w żadnych wypadku nie mogą być wiernym zapisem słów niepiśmiennej kobiety, która całe życie spędziła z dala od cywilizacji. Czyli ile z opowiedzianej historii pochodzi od Sonii, a ile stanowi projekcje obaw samego Igora? A może to wszystko jest wyłącznie cynicznym wymysłem reżysera, potrzebującego wielkiej scenicznej bomby, mającej wskrzesić jego karierę? Jest wreszcie „Sońka” kolejnym głosem w temacie losu jednostki wobec Historii. Jak u Iwaszkiewicza, tak i u triumfatora Paszportu „Polityki” w kontakcie z Historią człowieka może czekać wyłącznie zagłada. Wielkie zawieruchy to nie czas bohaterstwa, walki dobra ze złem, zastępowania starego nowym, lecz rzeź zwykłych ludzi. Nawet wybitni przywódcy są niewolnikami okoliczności, to, jak kształtuje się rzeczywistość nie zależy od nich, oni jedynie realizują wolę Historii.
Ignacy Karpowicz po latach wreszcie powrócił do stylu, za jaki swego czasu go pokochałem. „Sońka” w swej prostocie zdecydowanie bardziej przypomina genialne „Gesty”, niż pozostałe powieści Karpowicza. Będę się więc upierał, iż panu Ignacemu zdecydowanie lepiej wychodzi pisanie kameralnych dziełek, gdzie nie ilość bombastycznych bon motów, czy księżycowych metafor decydują o wartości książki.
„Sońka” to książka, którą chce się czytać, chce się o niej pisać, przede wszystkim zaś nie sposób o niej nie myśleć. „Sońka” to murowany kandydat co najmniej do przyszłorocznej dwudziestki Nike, a kto wie, czy nie i przyszły triumfator całej zabawy.
Panie Ignacy, u mnie pan masz dożywotni kredyt zaufania.
Ps. Nie śledziłem innych recenzji „Sońki”, dlatego nie wiem, czy taki zarzut się faktycznie pojawił, ale jeśli komuś przyjdzie do głowy mieszać ową powieść z błotem, jako relatywizującą zbrodnie Niemców na Polakach itd., to cóż… Zawsze wydawało mi się, że inteligentny czytelnik będzie potrafił oddzielić pewne sprawy od siebie, zdroworozsądkowo podchodząc do lektury wybranej przez siebie książki. Jeśli ktoś tego nie potrafi, to… Szanuję, nie popieram, znać się z takimi ludźmi na szczęście nie muszę.
Michał Smyk