Smocza droga. Daniel Abraham. Ars Machina 2012
Daniel Abraham chyba bardzo ceni sobie dwie jakże istotne, życiowe porady: "jak zrzynać, to od najlepszych" i "znaj swoje miejsce w szeregu". Tak, wiem, podążać za takimi radami może co najwyżej debiutant, a przecież Abraham, choć niezbyt znany w Polsce, pierwsze opowiadanie opublikował dobre szesnaście lat temu i od tego czasu kolejne dzieła płodził z podziwu godną regularnością, więc do grona pisarskich żółtodziobów zaliczyć go nie sposób. A mimo to przestrzeganie dwóch wyżej wymienionych zasad, zamiast gwoździem do trumny "Smoczej drogi" – pierwszego tomu serii "The Dagger and the Coin Quintet" – w moich oczach uczyniło z powieści pana Daniela jedną z lepszych książek fantasty, jakie w tym roku ukazały się na naszym rynku wydawniczym.
Na Vanai – jedno z wielkich Wolnych Miast – dybie wojsko króla Simeona, monarchy zasiadającego na Rozdartym Tronie. Honor honorem, nieustępliwość nieustępliwością, ale co bystrzejsi widzą, iż obrona miasta z góry skazana jest na porażkę, dlatego, zanim będzie za późno, z Vanai wyruszają karawany wypełnione dobytkiem kupców i zamożniejszych mieszkańców. Jedną z takich "wycieczek" ochrania Marcus Wester, żołnierz, który już za życia stał się legendą. Pech chce, iż jeden z pilnowanych przez niego wozów – powożony przez młodą dziewoję imieniem Cithrin – tylko z pozoru wypełniony jest zwykłymi, pospolitymi towarami: gdyby odsunąć bele materiału, oczom ciekawskich mogłyby się ukazać skrzynie wypełnione złotem... Tymczasem sam Rozdarty Tron, mimo zwycięskich starć, zdaje się być o krok od wojny domowej. O miejsce przy królu Simeonie rywalizują Dawson Kalliam i Curtin Issandrian. Którego szlachcica intencje i lojalność wobec swojego pana są szczere, a który z nich tylko udaje, by zrealizować własne, ukryte cele?
Abraham – jak można wyczytać z niezmierzonych otchłani internetu – jak do tej pory znany był przede wszystkim z częstej współpracy z Georgem Martinem (m.in. wspólny projekt "Wyprawa Łowcy", a i śliczną laurkę, która widnieje na okładce "Smoczej drogi", wystawił Martin swojemu podopiecznemu). Cóż, nawet gdybym nie mógł skorzystać z pomocy wujka Google, to już i tak sama lektura powieści pana Daniela wystarczyłaby, by z niezachwianą pewnością ogłosić, iż inspiracje "Pieśnią Lodu i Ognia" są jednoznaczne i nieskrywane. Sposób przedstawiania wydarzeń (a więc rozpoczynanie kolejnych rozdziałów od imienia bohatera, z którego perspektywy będziemy teraz śledzić historię), śladowe ilości magii, przeplatanie wątków przygodowych dworskimi gierkami i wielką polityką – na każdym kroku czuć w tej książce ducha autora "Gry o tron".
No, to już wiem, od kogo Daniel Abraham zrzynał. A o cóż też chodzi mi z tym "miejscem w szeregu"?
Nie ma się co oszukiwać: "Smocza droga" to brzydszy i uboższy krewniak "Gry o tron". Abrahamowi pewnie nawet przez myśl nie przeszło, by próbować dorównać swojemu mentorowi. I bardzo dobrze. Zamiast nadmuchanego balonu, czytelnik dostaje solidną i przyjemną powieść fantasy, która nie udaje, iż ma do zaoferowania więcej, niż jest to w rzeczywistości. Może kiedyś uczeń prześcignie mistrza, ale póki co ten pierwszy woli cierpliwie szlifować pióro, co należy rzecz jasna pochwalić.
Jak w większości tego typu książek, początki mogą być dość ciężkie: trudno odpowiednio wkręcić się w historię i związać z bohaterami, ale poczucie znużenia z czasem mija i dalsza część lektury stanowi już wyłącznie czystą przyjemność. Co prawda wątek Marcusa i Cithrin nie należy do szczególnie oryginalnych i głęboko zapadających w pamięci (choć nie przeczę, nie spodziewałem się strony, w jaką losy owej dwójki zostaną pociągnięte), ale za to poczucie niedosytu w pełni rekompensują rozdziały poświęcone Gederowi Palliako – to, co zapowiada się jako banalna opowieść o niedocenianym i wyśmiewanym przez wszystkich grubasie, który rzecz jasna koniec końców pokazuje własną wartość, w rzeczywistości zostało przez Abrahama poprowadzone w sposób nietuzinkowy i niejednoznaczny, a samego Gedera – ofiarę manipulacji i gierek, które zdecydowanie go przerastają – nie sposób ocenić jako w pełni pozytywnego bohatera...
Wykreowane przez autora uniwersum, przynajmniej na razie, nie wyróżnia się niczym szczególnym. Ziemie rządzone niegdyś przez smoki (kolejny ukłon w stronę "Pieśni Lodu i Ognia") zasiedlają przedstawiciele kilku różnych ras, zaś gdzieś w tle zarysowuje się – a pewnie w pełni rozkwitnie dopiero w drugim tomie – dawno zapomniany kult pajęczej bogini. Ot, klasyka gatunku, ale jak już wspomniałem wcześniej, intencją Abrahama nie było zrewolucjonizowanie literatury fantasy, a po prostu napisanie dobrej książki.
Styl twórcy "Smoczej drogi" jawi się jako poprawny: czuć, iż ma się do czynienia z autorem, który pewne braki nadrabia pracą i solidnym warsztatem. Rzemieślniczy charakter można wyczuć zwłaszcza, gdy zwróci się baczniejszą uwagę na proporcje występujące między opisami, dialogami, scenami akcji itd. - wszystko odmierzone, skrojone idealnie na miarę. W skrócie: podręcznikowa robota. Literaccy geniusze zrobiliby to inaczej, ale nie każdego bozinka powołała na wyprzedzającego epokę wizjonera, prawda?
Reasumując: warto. Zacna powieść, nieźle rokujący autor, i przede wszystkim wydawnictwo, które warto wspierać, no bo ktoś musi wydać mi Wattsa, czyż nie? Polecam. Michał Smyk