Jestem smakoszką. Dobra, przyznam się, jestem żarłokiem. Na szczęście natura wiedziała o tym i oprócz umiłowania jedzenia dała też dobrą przemianę materii. Po powieść Ashley Warlick sięgnęłam więc z powodu... tytułu. Smaki? Biorę w ciemno. A jeszcze rozszerzone o miłość, to będzie orgia!
A jednak początek mnie rozczarował. Za mało dostałam finezji, główna bohaterka była dla mnie trochę papierowa. Na szczęście nie zaniechałam lektury, gdyż z każdą kolejną stroną zaczynałam dostrzegać, że faktycznie M.F.K. Fisher to kobieta z gorącej krwi i ciężkich kości, których nie zawaha się rzucić, pomimo wielkiego ryzyka.
Dziś pisanie o jedzeniu wydaje się oczywiste, jednak w latach trzydziestych jej twórczość była fenomenem. Jej ogromny apetyt na jedzenie, kochanie i życie, na przeżywanie go bez względu na cenę, splątany z ambicjami pisarskimi i trudnymi wyborami, czynią z niej bohaterkę, której się kibicuje. Nawet kiedy rani. Gdy kłamie. A szczególnie, gdy bierze z życia pełnymi garściami. Kiedy kocha, bo umie kochać, tak jak jeść – pochłaniać żarłocznie, nie zostawiając niczego, delektując się na granicy przyzwoitości. Przekraczając te granice. Mąż Al, jego przyjaciel, a jej kochanek i ona, zmysłowa i wciąż głodna, tworzą przejmującą historię, która mnie, żarłoka zostawiła nasyconą. Bon appetit!