Słońce jeszcze nie wzeszło. Tsunami. Fukushima. Piotr Bernardyn. Bezdroża 2014
Piotr Bernardyn to korespondent, któremu można zaufać. Spędził 10 lat w Tokio, gdzie studiował stosunki międzynarodowe i wbrew temu co zrobili jego koledzy, nie opuścił Japonii nawet po tragedii, z bliska obserwując rozwój wydarzeń. Jego „Słońce jeszcze nie wzeszło. Tsunami. Fukushima” to arcyciekawa historia o tym, dokąd zmierza kraj, uznawany za jedną z największych potęg technologicznych na tej planecie, depczący po piętach Stanom Zjednoczonym i zdeterminowany ku temu, by jak najprędzej je prześcignąć. Jak radzą sobie z katastrofą totalną jaką jest awaria atomowa ludzie, którzy prócz tego, że są niesamowicie zaawansowani cywilizacyjnie, nadal mają w sobie pokłady cierpliwości i pokory wynikające z tradycji i czy być może to właśnie to absolutne posłuszeństwo wobec państwa i władzy nie jest jedną z głównych przyczyn dopuszczenia do zaniedbań, których skutkiem była właśnie Fukushima? Na te i na wiele innych pytań Bernardyn stara się odpowiedzieć w możliwie jak najbardziej wnikliwy sposób. Efekt? Niesamowicie wciągająca, rzetelna i wiarygodna opowieść o japońskim społeczeństwie i jednocześnie jego przekrojowa analiza w najlepszym wydaniu. Mocna rzecz, nie tylko dla zawodowych japonistów.
Jakie są faktyczne skutki Fukushimy: liczba ofiar śmiertelnych, liczba chorych, koszty skażenia środowiska? A może jest jednak tak, jak mówią niektórzy, że szkody zostały wyolbrzymione, że część społeczeństwa dała się ponieść psychozie strachu? W końcu dwa lata po katastrofie nikt nie zmarł na chorobę popromienną, u nikogo także nie stwierdzono jej objawów. Takie są fakty, choć ten rodzaj choroby ujawnia się dopiero po latach. Były jednak przypadki śmierci, które bez awarii w Fukushimie nie miałyby miejsca. „Gdyby nie ta elektrownia… straciłem już siły do życia i pracy” –napisał na kartce przybitej do drzwi stodoły rolnik, który popełnił samobójstwo. Wcześniej, z powodu skażenia ziemi, musiał zamknąć hodowlę i uśpić wszystkie zwierzęta. Mimo dobrego zdrowia życie odebrał też sobie najstarszy mieszkaniec wioski Iitate – a przeżył 102 lata. W kwietniu usłyszał w wiadomościach, że jego miejscowość podlega ewakuacji. „Nie chcę stąd wyjeżdżać” powiedział synowej i tej samej nocy powiesił się w swoim pokoju.
Taka i wiele podobnych historii mogła zdarzyć się tylko w kraju, gdzie od najmłodszych lat dzieciom serwowana jest bajka o ożywionym atomie, a przeciętny Japończyk „z marszu wyrecytuje jaki jest połowiczny rozpad jodu i strontu albo czy wołowina o skażeniu 35 bekereli nadaje się do jedzenia”. Zwłaszcza teraz, po katastrofie.
Japonia jeszcze przed katastrofą miała 50 działających reaktorów. Więcej mają tylko USA i Francja. Nie zapominajmy przy tym, że to kraj który ma już za sobą Hiroszimę, a ziemia drży tutaj non stop. Mimo to energia płynąca z atomu stoi tu bardzo wysoko, mało tego, jest gloryfikowana i usprawiedliwiana na każdym kroku, nawet wbrew licznym niedociągnięciom, które co jakiś czas wychodziły tu na światło dzienne. Dopiero po ogromnym tsunami i awarii w Fukushimie mieszkańcy całego kraju po raz pierwszy od 50 lat protestowali przeciwko zmasowanej polityce energetycznej rządu i monowładzy konsorcjum TEPCO, który miał monopol na produkcję energii z atomu i realnie decydujące o losach kraju lobby na najwyższych państwowych szczeblach. Mówi się, że z błędów zawsze trzeba wyciągać wnioski. Przerażające, że pomimo takiej terapii szokowej jeszcze w tym roku świat obiegła wiadomość, że Japonia wraca do dawnych metod pozyskiwania energii i ma zamiar stopniowo uruchamiać nieczynne od 2011 roku reaktory…
Anna Solak