Nie wiem co sobie myślałam sięgając po książkę Karoliny Korwin Piotrowskiej #Sława. Prawdy, szczerości, intelektualnej rozrywki? Nikt tak nie odkrywa przecież brudów polskiego szołbiznesu, pozerstwa i głupoty, jak Piotrowska. Sama lubię się pośmiać z „wielkich polskich gwiazd”, pooglądać w gazetach nadmuchane usta i pośladki, poprzecierać oczy z niedowierzania, że ludzie publicznie robią z siebie idiotów tylko po to, żeby w ogóle czymś zasłynąć. I wciąż nie mogę uwierzyć, że fotografują swoje posiłki i je upubliczniają, a idolami nastolatek są blogerki modowe i pojawiające się znikąd panie, które nagle na którąś imprezę zapomniały założyć majtek. Ubranego w Louis Vuittona, oblepionego silikonowym lukrem, z dorysowanym kaloryferem na brzuchu gwiazdorstwa, które zasłynęło niczym, ale występującego z sukcesem w mediach jest tyle, że nie do końca czuję potrzebę dodatkowego czytania o tym.
Ostatnie prawie 200 stron #Sławy jest wymienieniem i krótkim opisem polskich „gwiazd”. Niektóre z nich są prawdziwymi gwiazdami, inne planktonem, a jeszcze inne stoją w poczekalni i czekają na swoje przysłowiowe pięć minut. Albo zostały odwieszone do szafy, jak znoszona i już nie lubiana kurtka, której żal wyrzucić, więc niech ją sobie mole zjedzą.
I tutaj Karolina Korwin Piotrowska serwuje nam ich wszystkich prosto na tacy, jak upieczonego indyka z nudnymi dodatkami. Tak jakbyśmy sami nie mogli ocenić, kto jest wartościowym artystą, a kto nie. Ale jak już przeczytamy #Sławę, to będziemy wiedzieć. Małgorzata Kożuchowska, Doda, Magda Gessler, Janusz Gajos i wielu innych też się w końcu dowiedzą, kim są. Czy mają potencjał, czy lepiej żeby sobie po prostu odpuścili i wyłączyli odbiornik telewizyjny, wpychający nachalnie ich postaci do masowej świadomości.
Ale jest jeszcze pierwsza połowa książki, która mogła być ciekawa. Mogła i miała chyba aspirację bycia przewodnikiem po popkulturze, historii fotografii i sławy. Z ogromnym niesmakiem czytałam jednak porównania np. królowej Wiktorii do Kylie Jenner, księżnej Georgiany Cavendish do Kasi Tusk czy Byrona do Bogusława Lindy. Zwłaszcza, że pojawiały się chyba co drugą stronę. Piotrowska lubi snuć różne tezy, że gdyby np. Justyna Steczkowska urodziła się w Stanach, to byłaby jak Liza Minelli, a Kukulska mogłaby zostać Beyonce. Chopin na pewno byłby twarzą nowej kolekcji H&M. Aż mi się w głowie zakręciło… Albo, że pogrzeb Anny Przybylskiej był pierwszym narodowym misterium, śmiercią na zamówienie mediów.
Szkoda, szkoda tego, że ktoś, kto krytykuje wydawane przez polskie piosenkarki, aktorki książki o diecie, macierzyństwie itp., sam promuje książkę nic nieznaczącą, będącą groteską wyśmiewania innych, nadinterpretacją zjawisk kulturowych i ich nierzetelnym posługiwaniem się. Zawsze przecież łatwiej jest nam oceniać innych niż siebie samych.