Instytucja świadka koronnego to stosunkowo nowy twór, jak na polskie realia, a znany nam jest głównie z popularnego filmu oraz serialu, które są niestety dość powierzchownie i niekoniecznie w stanie faktycznym przedstawiły życie postawionych w stan oskarżenia, którym zaproponowano tę ścieżkę postępowania. Postępowania, które zapewne nie jest łatwe i przyjemne dla przestępcy, a jednak dość często staje się furtką do uniknięcia kary i zapewnienia sobie, oraz najbliższym, jako takiego bezpieczeństwa. W głowie kiełkuje jednak podstawowe pytanie: czy człowiek, decydujący się pójść na ten układ rzeczywiście może czuć się bezpiecznie? Czy taki skazany nie będzie nigdy oglądać się za siebie w poszukiwaniu zagrożenia, które wisi nad nim niczym kat nad grzeszną duszą? A może lepiej nigdy nie należało posuwać się do czynów zabronionych i żyć jak jeden z wielu?
Z reportażu, jak i szeregu rozmów z samymi zainteresowanymi oraz ich opiekunami i pomysłodawcami "koronki" w polskich realiach, wyłania się obraz człowieka uległego, który w zamian za zaniżony, lub całkowicie zniesiony wyrok, jako takie stabilne życie i ochronę siebie oraz bliskich powinien zdradzić towarzyszy. Można jednoznacznie określić, że nie jest łatwą decyzją podejmowanie tych kroków, gdy na szali leży solidarność i wieloletnia przyjaźń poparta intratnymi interesami. Tylko gdzie w tym wszystkim jest złoty środek, remedium na właściwe decyzje, których konsekwencje są trudne do oszacowania? Czy człowiek, który na bandyterce, terrorze i brutalności połamał zęby powinien mieć jakiekolwiek przywileje? Czy ma prawo żądać? Czy może jedynie łaskawie na coś liczyć?
Z jednej strony Skruszony gangster odczarowuje pojęcie świadka koronnego i wprowadza czytelnika za kulisy tematu, o którym wiadomo niewiele, z drugiej natomiast wyszedł z tej książki niemały misz-masz, gdzie pomysł jest, a w wykonaniu niekoniecznie coś zaiskrzyło. Jednym pojęciom poświęcono sporo czasu, chwilami aż za dużo, a gdy zaczyna się robić ciekawie – nadchodzi zmiana tematu. Niewiele jest konkretnych przykładów, jakimi można urozmaicić teorię, chwilami wręcz, mimo zauważalnych prób obiektywizmu, relacja trąci subiektywnymi spostrzeżeniami autorki, tracąc tym samym na wartościowym przekazie, dzięki któremu czytelnik mógłby dojść do własnych wniosków. Bo bronić słusznej racji można, można również zachować dozę obiektywizmu z narracją bez opowiadania się po żadnej ze stron, ale stawiać w pozytywnym świetle ludzi, którzy mimo wszystko mają wiele na sumieniu i pozbawić czytelnika pola do własnych wniosków i refleksji – to już w dobrym reportażu się nie godzi.