Biorę do ręki najnowszą książkę Jakuba Małeckiego niczym kawałek chleba, którym nakarmię duszę i serce. Kolejny raz trwam w ogromnym zadziwieniu, jak niezwykłym językiem można malować proste historie zwyczajnych ludzi. Ich życie i codzienność roku pańskiego 1926, słodko-gorzki czas, który zasnuwa oczy mgłą tęsknoty, za tym, co było i już nie wróci.
Poznamy Alinę, która coraz częściej zapomina, kim jest i jej okrągłego męża Iwo, nieodłącznego towarzysza w oczekiwaniu na... Ich syna stolarza, który ma zbudować trumnę dla kobiety zmarłej ponoć z tęsknoty, a to taki pierwszy w jego życiu przypadek. Jego córkę Polę, ku wielkiej zgryzocie matki niebędącej chłopcem, która wyrusza do lasu w poszukiwaniu Diabła, bo tylko on może coś na ten problem zaradzić. Nie zapominajmy też o lekarzu, który śmiech i taniec przepisuje na receptę.
Ludzkie losy splatają się, przenikają nawzajem niczym kolory w tęczy, tworząc barwny kobierzec zwany życiem. Tutaj natura to nie tylko tło, to pełnoprawna bohaterka. Warta leniwie toczy pod mostem swoje wody, pszczoły zbierają słodki nektar, znienawidzony przez Leokadię kormoran wciąż uprzykrza jej życie, a pies zwany Bogiem skrywa się w lesie ze swoim właścicielem Diabłem.
Sąsiednie kolory to fascynujący pejzaż wzajemnych relacji ludzi, zwierząt i przyrody, który pojawia się pod powiekami dopiero wtedy, gdy zamkniesz oczy. Niepozorna okładka, skromny Autor i słowa, które trafiają wprost do serca.