Co, gdyby natura zrobiła nam psikusa i wywróciła naszą rzeczywistość do góry nogami? Gdyby ludzie zaczęli zapadać w sen zimowy i budzili się dopiero na początku odwilży, a śnieg, jak na złość, przestałby nagle padać, skazując ich na bezsenność. Gdyby rośliny zagrabiły sobie naszą domową przestrzeń, a nas samych pochłonęły. Zniknęlibyśmy, uduszeni w ciemnościach własnego mieszkania. A gdyby ludzie stali się nagle pnączami fasoli i trzeba by ich wystawić na balkon, bo za bardzo się rozrośli?
"Gdybanie” nie jest jednak daleką przyszłością, jakimś science-fiction, które wydarza się tylko w filmach. Opowiadania Dominiki Słowik są jak cisza przed burzą. Wystarczy pozbawić ich powłoki absurdu i groteski i mogą stać się najgorszą przepowiednią. Katastrofą, która wdziera się po cichu do naszych czterech ścian, aby w końcu się w nich na dobre rozgościć.
Dominika Słowik w Samosiejkach zasiewa ziarno niepokoju. W jej opowiadaniach człowiek i natura zlewają się ze sobą. Kończy się koegzystencja i dwie rzeczywistości, które ludzkość próbowała trzymać w ryzach, stają się jedną. Tym razem przewagę ma jednak przyroda, o której sile człowiek zapomniał i żeby przetrwać, musi nauczyć się z nią żyć.
Po lekturze tych opowiadań w głowie pozostaje pytanie, czy samosiejki to nasz wróg, czy przyjaciel? Przecież gdy pozbędziemy się ich podczas pielenia i tak wrócą, więc nasza walka z góry skazana jest na niepowodzenie. Poza tym jak walczyć z czymś, co zawsze było od nas silniejsze, tylko przez długi czas uśpione…