"Rozkoszne 2. Antologia kobiecych opowiadań erotycznych", Replika 2011
Raczej nie trudno się domyślić, że Rozkoszne 2 to już druga książka z cyklu Antologii Kobiecych Opowiadań Erotycznych. I dobrze to i źle jednocześnie. Dobrze, bo oznacza, że Polki (i Polacy – bo w zbiorze znajduje się także opowiadanie męskie, choć pozostając czujną nie wykluczam że to jedynie zmyślny pseudonim artystyczny jednej z autorek) mimo wieloletniej pruderii i aury tabu osnuwającej ich własną seksualność przełamują w końcu stereotypy i dotychczasowe zahamowania. Źle, bo tomik wysokim poziomem literackim nie grzeszy. Lecz po kolei.
Przyznać trzeba, że sama idea wydania opowiadań erotycznych to pomysł godny pochwały i naśladowania. Fakt, że są to autentyczne przeżycia czy choćby wyobrażenia pozostające w sferze marzeń daje niesamowite pole do badania rodzimym seksuologom czy socjologom. A nam, czytelnikom nieograniczony i kuszący wgląd w sferę dotąd niedostępną dla nikogo. Liczę, że grono kobiet mających styczność z tego typu literaturą wyciągnie z tego doświadczenia wiele korzyści dla siebie. I nie mam tu na myśli wyłącznie podniecającej lektury z tak zwanym „pieprzykiem”, czytanej nieodmiennie z wypiekami na twarzy, ale coś bardziej wartościowego, a mianowicie przekonanie, że w swoim postrzeganiu erotyki nie są odosobnione. Że wszelkie fantazje dotyczące seksu, nawet te najbardziej odrealnione czy balansujące na granicy powszechnie rozumianej moralności mają prawo bytu, gdyż są nasze i tylko nasze. I mamy do nich (nomen omen) święte prawo.
Pora jednak na zarzuty, a tych niestety jest sporo. Wprawdzie konwencja jaką przyjęło Wydawnictwo podejmując niewątpliwie odważny krok wydania 16 opowiadań samych czytelniczek, siłą rzeczy dopuszcza zróżnicowany poziom twórczości, jednak tym razem tendencja jest raczej spadkowa. W moim przekonaniu na uwagę zasługują jedynie trzy z nich: Z pogranicza ciał Jakuba K. Kowalskiego - rzecz o trudnej miłości pomiędzy kobietą a transseksualnym partnerem, gdzie momentami przytłaczająca poetyckość (W głośnikach słychać Kendall Payne, która mi śpiewa, że pokaże mi miłość, jakiej jeszcze nigdy nie przeżyłam, i że przejdę każdą odległość i wrócę po więcej, jeśli tylko on powie mi to jedno słowo) miesza się z lekkim poczuciem humoru (Zapytasz pewnie: a co z harleyowcem? Zatem informuję Cię, Wiatraczko holenderska, że motocyklista nawiał na swoim mechanicznym kucyku z jakąś wydziaraną po szyję twardą sztuką, co to się nie bała zębami otwierać browara). Dalej, Niewidzialna walizka Izabeli Grelowskiej - swego rodzaju przestroga przed całkowitym zatraceniem, które ostatecznie może okazać się nieodwracalną zgubą dla nas samych. I na koniec Kaliber 42 Alicji Wilczewskiej – niebanalny pomysł na historię miłosną z fetyszem w tle.
Wśród pozostałych poziom układa się w idealną sinusoidę – od kawałków dobrych i zręcznych, po tak zwane kawałki „głodne”, doprowadzające czytelnika nawet o średnio wyrobionym smaku wprost na krawędź czarnej rozpaczy. Znajdziemy więc i fragmenty odważne, jak choćby ten: Proszę cię – powiedział po chwili. – Zrób coś, czego nigdy nie robiłaś. Pokaż mi całą siebie. I niewątpliwie zabawne, jak ten o dystansie do samej siebie: Pragnę być chuda, gruba, biała, żółta i czarna, uległa, dominująca, lubieżna i nieśmiała, znajoma, obca, frywolna,, podwójna, potrójna, ubrana i rozebrana, każda. Tak, aby nasz monogamiczny związek był jak wieczna poligamia. Wzruszające, jak ten o miłości której beztroski nurt zakłóciła choroba: Najbardziej lubię niedzielne poranki. Śpimy wtedy dłużej i dłużej mnie przytulasz – na boku, jak zwykle, i jak najwygodniej. Opuszczona roleta nie pozwala odmierzyć czasu, który – powiedzmy sobie szczerze – jest dla mnie przy tobie wyjątkowo ważny. Irytujące, jak ten w którym autorka siląc się na wzniosłość ociera się o śmieszność: Gładził moją skórę w miejscach, które nigdy wcześniej nie zaznały czułości, doprowadzając moje jestestwo (!) do niekończącego się ekstatycznego plateau. Infantylne, jak ten w którym: Pocałunki powielały się w powtórzeniach naszych ciał – złączyły się z sobą pyszczki piersi, dopasowały linie bioder i dwa miękkie podbrzusza. Wstydliwe, w których nie nazywa się rzeczy po imieniu: W końcu podniósł jej udo i znowu miała w sobie jego wielkość, czy tandetne, wykraczające poza obręb kontrolowanego kiczu: - To nasze ostatnie spotkanie. – Usłyszała z jego ust tuż po tym, jak ostatni spazm rozkoszy uwolnił z jego ciała resztkę lepkiego płynu, którą zlizała, uśmiechając się do niego niczym jej kocur delektujący się pyszną śmietanką. Na koniec, nawet antyfeministyczne: Mówił to, rozmazując mleczny płyn na moim brzuchu. Jaką to wtedy wywoływało we mnie czułość. I miłość. Kochałam każdy jego plemnik, uczłowieczając każdy z osobna. W takich chwilach budziło się moje macierzyństwo. Chciałam zachodzić w ciążę i produkować jego potomstwo.
Jakiekolwiek by one jednak nie były mają jedną, niepodważalną wartość – prawo bytu, jako autentyczne doznania (lub dopiero ich obietnice), żywych, realnych postaci. Kobiet takich jak Ty i ja, anonimowych postaci mijanych codziennie na ulicach miast, z których każda skrywa jakąś historię i które nie wstydzą się swojej wyobraźni w sypialni (i co najważniejsze, także poza nią), a przede wszystkim nie boją się mówić o niej głośno. I choćby za to, niezależnie od wątpliwych zasług na polu literatury należy im się uznanie. Czyż właśnie nie o taką wolność walczyły kiedyś nasze pramatki sufrażystki?
Anna Solak