To moja pierwsza recenzja! Na szczęście dotyczy nietuzinkowej książki kucharskiej, czyli tematyki bliskiej mojemu sercu. Roślinna kuchnia polska, a więc dla osób, które nie spożywają ani mięsa, ani produktów odzwierzęcych. Cichutko napomknę, że z potraw wegańskich mogą korzystać również osoby uczulone na składniki typu laktoza, białko mleka czy jajka. Nie należę do alergików, więc znając doskonale smak tradycyjnych polskich potraw mogę ocenić, na ile ich wegańskie odpowiedniki odbiegają od oryginału.
No to zaczynamy!
Książka prezentuje się jak przystało na album z obszaru kulinariów: twarda oprawa dużego formatu, ciężki, woskowany papier oraz wstążkowa zakładka. Nie można nie wspomnieć o dużych, estetycznych zdjęciach Katarzyny Cichoń. Strony z przepisami są pokryte tekstem w czterech różnych czcionkach, które, choć pasują do siebie, sprawiły u mnie wrażenie przesytu. Sama treść jest czytelna, rozmieszczona logicznie, bez natłoku – raj dla wzrokowca! Przepisy prowadzą przez najprostsze czynności, co na pewno będzie znacznym ułatwieniem dla osób nieobeznanych z tajnikami gotowania.
Pierwsze strony wyjaśniają znaczenie używanych składników. Ida Kulawik wykazała się zrozumieniem dla faktu, że o ile jedni nie znają czarnej soli czy aquafaby (jak ja), o tyle inni nigdy nie słyszeli o... kaszy jaglanej. To miłe, że dość wysoki stopień zaawansowania tej książki jest dedykowany tym, którzy zaawansowani nie są. Do wykonania wszystkich przepisów będziemy potrzebowali tylko trzech sprzętów, które stanowią już standardowe wyposażenie każdej kuchni (jak blender).
Same przepisy zostały podzielone na dziewięć kategorii, z czego moją największą uwagę przykuły wegańskie zamienniki podstawowych produktów, masła, mleka czy śmietany. Czytelnik znajdzie tu produkty, które oryginalnie były wegańskie, np. surówki, pasty warzywne do chleba czy jaglanka. Znajdzie też dania zupełnie odmienione m.in. jajecznicę bez jaj czy leniwe pierogi bez twarogu. Postanowiłam wypróbować kilka z nich (za każdym razem zastępując cukier odpowiednią ilością erytrolu – choruję na insulinooporność):
- Leniwe pierogi bez twarogu zrobiłam, jak zwykle, od razu z podwójnej porcji. Te „prawdziwe” są miękkie i słodkie, nawet jeśli nie doda się cukru (to zasługa laktozy zawartej w produktach mlecznych). W wersji wegańskiej zastąpiłam twaróg sojowym tofu. Sposób wykonania tej wersji nie różnił się niczym od klasycznej, pierogi łatwo się formowały i utrzymywały kształt podczas gotowania. Jednak w smaku nie przypominały ani trochę oryginału. Były dość mdłe, również kiedy podałam je z prawdziwym masłem i cukrem. Nie były niesmaczne i osoby niespożywające sera mogą odnaleźć przyjemność w ich jedzeniu. Jest jeszcze jeden drobiazg... Tofu jest bardzo drogim zamiennikiem sera twarogowego, co znacznie podniosło koszt potrawy.
- Pasta jajeczna bez jajek z początku nie budziła mojego entuzjazmu, ale pomyślałam, że skoro jadam hummus, to ten wynalazek z ciecierzycy też zjem. I tu niespodzianka! Bo dzięki czarnej soli pasta smakowała identycznie jak jajeczna! Jeśli nie wiesz, że w środku jest wyłącznie roślina, to nigdy się tego nie domyślisz! Tanie, szybkie, smaczne, idealnie kopiujące oryginał :)
- Po produkcji pasty „jajecznej” została mi porcja aquafaby, którą postanowiłam wykorzystać do przepisu na kokosanki. Przepis najprostszy z możliwych, składniki tanie, ciasteczka pyszne, tylko szybciutko twardnieją. Na szczęście równie szybciutko znikają ;)
- Chłodnik z botwinki i z tofu zamiast jajka. Chłodnik jak chłodnik, żeby był wegański wystarczyło zamienić śmietanę zwykłą na sojową, smak też pozostał jak u babci. Tofu podsmażane na patelni zyskało na konsystencji, czarna sól wykonała resztę i całość rzeczywiście przypominała jajko. Tofu jest znacznie droższe od jajek, ale jego udział w tym daniu był na tyle znikomy, że nie podniósł zbytnio jego ogólnej ceny.
- Śmietana z nerkowców wyszła droga – w końcu nerkowce nie są tanie. Mogłam zrobić tańszy odpowiednik ze słonecznika, ale... ja kocham nerkowce! Po zblendowaniu i doprawieniu, śmietana miała idealną konsystencję (zależną od dodatku wody), fajny smak i lekko orzechowy posmak. Nadaje się zarówno do dań na słodko, jak i na słono.
- Klasyczna surówka z marchewki z jabłkiem, która zawsze była i będzie wegańska – i pyszna.
- Na koniec zrobiłam mleko kokosowe, takie do kawy, z wiórków kokosa i wody. Zamiast płacić około 10 zł za kartonik w sklepie, tu zapłaciłam tylko 3 zł. A smak idealny :)
Całość zamyka spis potraw oraz indeks produktów. Nad tym ostatnim warto się pochylić, bo nie jest to prosta lista alfabetyczna wraz ze stronami, na których dane słowo występuje. Już na poziomie indeksu widzimy konkretne nazwy potraw, w których użyto danego składnika, wraz z numerami stron, na których jest dany przepis. To znacznie ułatwia poszukiwanie, kiedy wiesz, że masz pół puszki mleka kokosowego, albo dwa pomidory, i nie wiesz, co z nimi zrobić.
Ogólnie z książki mogą korzystać i weganie i alergicy i hobbyści. Jej wartość docenią osoby od lat interesujące się gotowaniem, jak i te, które dopiero stawiają pierwsze kroki. Piękne wydanie czyni ją idealnym prezentem, a wartościowe treści – dobrym poradnikiem. Trzeba się jednak nastawić na to, że wbrew zapewnieniom, nie wszystkie potrawy odzwierciedlają smak swoich tradycyjnych odpowiedników, a koszt zamienników nie zawsze pozwala oszczędzić kilka złotych.