Smakosz filetów z kurczaka na zimno, zaprzysięgły kawosz i miłośnik espresso, specjalista od nalepek na zderzakach. Chodzący paradoks. Zarówno niebywale otwarty, jak i do przesady introwertyczny. Za fasadą komika krył się człowiek przeżywający potworne cierpienia, zwłaszcza gdy jego obawy dotyczące schyłku kariery i utraty władzy nad własnym ciałem zaczęły spełniać się jednocześnie. Otępienie z ciałami Lewy’ego bardzo często mylone z chorobą Parkinsona, odbierało Williamsowi to, co trzymało go w pionie – umysł aktora i komika.
Robin Williams, człowiek renesansu, potrafiący łączyć ze sobą różne rzeczy.
Autor biografii, reporter The New York Times, spotkał się z Robinem Williamsem kilkukrotnie na przestrzeni wielu lat, po raz ostatni rozmawiali ze sobą na rok przed jego śmiercią. Stworzył niejeden artykuł na jego temat, spędzili razem czas również poza zawodowymi obowiązkami. Mimo okrojonego czasu jaki spędzili razem, podziela opinię wspólną z bliskimi Williamsowi – Robin ukrywał przed ludźmi cząstkę swojej osobowości. Każdy dostał tylko jakąś jego część ci, którzy mieli szczęście, otrzymali całkiem pokaźne fragmenty, ale nikt nie mógł powiedzieć, że znał go w pełni.
Historia Robina Williamsa rozpoczyna się od stand-upu. Ten związek, trwający bardzo długie lata, rozpoczął się w korzystnym momencie – stand-up właśnie nabierał na popularności. Jak wspominany był Robin z tamtego okresu? „Pojawił się jakby znikąd i zauroczył wszystkich, ale jednocześnie był bardzo skromny. Zaliczał świetny występ, a potem siadał z nami [resztą występujących] i pytał cichutko: I jak, może być?” Występy komediowe nigdy nie były traktowane przez niego jako praca – oczywiście zarabiał dzięki nim, jednak uważał je zawsze za sposób dzielenia się radością i uszczęśliwiania innych.
W blasku sławy, którą przyniósł mu stand-up musiał oczywiście wkraść się cień, a zdarzyło się to w momencie, gdy oskarżony został przez kilka osób o kradzież żartów. Mimo iż cios był to dla niego ogromny czuł, że dopóki daje publiczności coś, czego nie potrafi jej dać żaden inny komik, nie musi się o nic martwić. „Wyjątkowi artyści nie muszą się ni chuja przejmować” – stwierdził.
Łatwo się uzależniał. Uzależnił się również od śmiechu. Swój komediowy instynkt niejednokrotnie musiał trzymać na wodzy. Poczucie humoru było głęboko zakorzenione w jego dzieciństwie, wynikało z poczucia samotności, a wyrażało się w głosach i historiach, które tworzył najpierw dla własnej rozrywki. W dorosłym życiu wciąż kontaktował się ze swoim wewnętrznym dzieckiem, które zawsze było otwarte i przystępne, widoczne na pierwszy rzut oka. Gdy stał się znany szerszej publiczności, ludzie spodziewali się po nim zbyt wiele. Chcieli, żeby rozśmieszał ich w każdym filmie. Gdy zagrał bardziej sentymentalną rolę, krzyżowali go publicznie.
Człowieczeństwo było dla niego niczym religia. Kiedy wybierał rolę, miała ona w sobie zwykle coś, co przemawiało do niego na bardzo osobistym poziomie. Za każdym razem stawał się bardzo bliski odgrywanej postaci. Jego imitacje były wrażliwe, pełne humoru i kreatywności.
Pomnik jaki stworzył Dave Itzkoff Robinowi Williamsowi, jest obrazem dwóch osobowości: scenicznego giganta oraz cichego i skrępowanego samotnego człowieka. Walka między tymi dwiema postaciami tworzyła charyzmę Williamsa. Postać, która silnie wpisała się w historię kina i rozrywki, milionom widzów ubarwiając szarą prozę dnia codziennego. Reallity….What a Concept.
Polecam.