To, że ludzkość generalnie ma przerąbane i czeka nas wszystkich marny koniec, wie prawie każdy szanujący się pisarz science-fiction. Stąd z jednej strony popularność literackich wizji apokalipsy, a z drugiej prawdziwy problem dla twórców: jak zaciekawić czytelnika niebanalnym spojrzeniem na upadek ludzkości, którego do tej pory nie zaproponował żaden inny autor?
Uwierzcie: Rafał Cichowski w Pyle Ziemi pod względem oryginalności naprawdę poszedł po bandzie.
Lilo i Rez to potomkowie ludzi, którzy na pokładzie statku Ygddrasill opuścili umierającą Ziemię, szukając nadzi na przeżycie wśród gwiazd. Teraz dwójka głównych bohaterów powieści musi wrócić na macierzystą planetę, by tam odnaleźć Bibliotekę Snów – tajemnicze miejsce z legend, w którym rzekomo zawarta jest cała ludzka wiedza. Tylko w ten sposób przyjaciele mogą poznać naturę choroby trawiącej Ygddrasill i uratować przed śmiercią dziesiątki milionów pasażerów kosmicznego okrętu.
W Pyle Ziemi autor przedstawia niezwykłą wizję naszej planety w XXIV w. Cichowski nie próbuje nakreślić realistycznego opisu ludzkich społeczności po zagładzie, zupełnie ignorując dziedzictwo hard SF. Zamiast tego pisarz idzie częściowo w groteskę, a częściowo w miks przeróżnych gatunków. W ten sposób para głównych bohaterów odwiedza miasto-więzienie, wzorowane na XIX-wiecznym Londynie; kryjącą się we wnętrzu krateru Aurorę, metropolię zarządzaną poprzez ciągłe badanie słupków sondażowych; wreszcie żywy statek Ygddrasill, szukający nowych planet zdatnych do zamieszkania. Do tego dochodzą jeszcze popularne reality-show, podróże między wymiarami i wiele, wiele innych. Zresztą najlepiej o swojej książce pisze sam autor, który w usta jednej z postaci wkłada następujace słowa:
"Kosmiczna saga surreal fiction śmiało wykraczająca poza standardy gatunku, transcendentna wobec oczekiwań odbiorcy i eklektyczna w konstrukcji, bez pardonu zderzająca tematy egzystencjalne z absurdalnym humorem, pełna ironii i zatrważającego piękna, nierzadko puszczają oko do odbiorcy zza czwartej ściany..."
Nic dodać, nic ująć.
Cichowski starał się zawrzeć w swojej powieści mnóstwo pomysłów. Wyobrażam sobie, że taki Neal Stephenson zrobiłby z tego grubą cegłę, tymczasem naszemu rodakowi udało się zamknąć fabułę Pyłu Ziemi na nieco ponad 300 stronach. Ma to swoje zalety, jak i rzecz jasna wady, w tym tę największą: upchnięcie tak wielu rzeczy w dość krótkiej historii przypomina nieco kuglarską sztuczkę, mającą ukryć fakt, iż pisarz nad pewnymi elementami musi jeszcze popracować i jest dopiero na początku twórczej drogi.
Mimo to Pył Ziemi uznaję za naprawdę ciekawą, niebanalną propozycję dla wszystkich tych, którzy mają ochotę na fantastyczną jazdę bez trzymanki, a nie kolejną mękę przebijania się przez naukowy żargon, tak ukochany przez niektórych klasyków hard SF. Styl i wyobraźnia Cichowskiego każą wierzyć, że być może już niedługo autor stanie się jednym z najciekawszych polskich fantastów.