W życiu bezimiennej bohaterki dochodzi do tragedii, po której wszystko gwałtownie ulega zmianom. Niespodziewana przeprowadzka do Japonii staje się osią zdarzeń, katalizatorem przemiany i refleksji, lekcją filozofii Wschodu, a także początkiem czegoś nowego.
Joanna Bator, laureatka Literackiej Nagrody Nike, postanowiła podarować miłośnikom swojej twórczości wyjątkowy prezent. Łącząc powieściopisarski talent i kulturoznawcze zamiłowanie do Kraju Kwitnącej Wiśni, napisała pierwszą, japońską powieść. I zatytułowała ją Purezento, co znaczy właśnie – prezent.
Neurotyczna nauczycielka języka polskiego w epicentrum życiowych zawirowań trafia do Japonii. Ma tam zajmować się domem swojej uczennicy, ludzko zachowującym się kotem Mushinem i zgłębić tajniki kintsugi – japońskiej techniki naprawy stłuczonej ceramiki. To w zasadzie oś fabuły powieści. Poza nią nie dzieje się wiele więcej, a mimo to trudno oderwać się od czytania.
Fabuła Purezento nigdzie się nie spieszy. Wydarzenia mają swój powolny rytm. Czytelnik jest poniekąd zmuszony do przyjrzenia się wszystkiemu z bliska, dotknięcia, posmakowania. Brak tu jakichkolwiek rozpraszaczy, nawet bohaterów jest jedynie kilku. Przechadzają się w tle niezauważeni. Pojawia się też subtelny motyw magiczny – grota z termicznym źródłem, w której dochodzi do symbolicznej transformacji bohaterki, do całkowitego rozliczenia się z doganiającą ją przeszłością.
Bator, słynąca z precyzyjnie scenograficznej konstrukcji przestrzeni, w Purezento opanowała ten zabieg do perfekcji. Krajobraz Tokio i Kamakury autorka namalowała z precyzją godną japońskich drzeworytników. Każdy szczegół zasługuję na swoją uwagę, jest nieprzypadkowy, medytacyjnie rezonuje z pozostałymi. Świat powieści jest dopracowany do granic możliwości. Czytelnik – zmysłami głównej bohaterki – jest w stanie zanurzyć się w nim, niczym w praktyce zazen.
Czytanie powieści jest trochę jak powolne odpakowywanie prezentu. Odwijanie papieru w oczekiwaniu na spektakularny finał. Tutaj fajerwerków nie będzie. Największym zaskoczeniem jest brak zaskoczenia. Końcowe sceny są dokładnie takie, jakich moglibyśmy się spodziewać. I tak miało być. Autorka skonstruowała powieść o nieco innej strukturze. Czyta się ją szybko, ale kontempluje powoli. Może nawet trzeba porzucić tradycyjne przywiązanie do odbioru dzieła i skupić się na jego zenicznym trwaniu. Warto spróbować.