Seria Frontlines od samego początku wciągnęła mnie bez mała. Śledzenie losów chłopaka ze slumsów, który wbrew przeciwnościom losu wspina się po szczeblach kariery wojskowej, było niezwykle angażujące. Jednak z czasem tempo serii nieco zwolniło i coraz częściej odczuwałem znużenie prostolinijną fabułą. Czy w szóstym tomie autorowi udało się ponownie rozbudzić uczucia towarzyszące mi na samym początku?
Punkt Uderzenia to już szósty tom cyklu Frontlines autorstwa Marko Kloosa, sukcesywnie ukazującego się od 2016 r. dzięki wydawnictwu Fabryka Słów. Książka kontynuuje fabułę z poprzednich części i przedstawia dalsze losy bohatera znanego nam od pierwszego tomu – Andrew Graysona.
Po tym, jak udało się wypędzić Dryblasów z Układu Słonecznego, przyszła chwila wytchnienia, podczas której wytężono umysły i opracowano okręty i broń mogącą po raz pierwszy przechylić szalę na korzyść ludzkości. Jednak dotychczasowe starcia nauczyły ludzi, że należy zachowywać szczególną ostrożność w starciu z nieznanym obcym.
Jak wspomniałem wcześniej, kolejne tomy prezentowały się coraz marniej w stosunku do poprzednich. Powodu ku temu są dwa. Po pierwsze, ciągle śledzimy losy tylko jednego bohatera, a nie oszukujmy się – Grayson nie należy do najbardziej rozbudowanych postaci. Stanowi przykład klasycznego “trepa”, który wypełnia rozkazy i właściwie nic poza tym. Sytuacja była jeszcze dobra, kiedy przed bohaterem ciągle piętrzyły się wyzwania i wspinał się po kolejnym stopniach wojskowych mimo wielu przeciwności. W ostatnich kilku tomach jego kariera jednak mocno zwolniła i nie stanowi już tak emocjonującej podróży. Wprawdzie Grayson zmaga się z psychicznymi urazami po pewnych wydarzeniach, ale w żaden sposób nie wydaje się to rzutować na przebieg fabuły. Drugim powodem pogarszania się serii jest zbyt prostolinijna fabuła. O ile w pierwszych tomach z zapartym tchem śledziłem początki kariery wojskowej Greysona, a potem tak samo czytałem o nierównej walce o przetrwanie z obcymi, tak nagle seria straciła na tempie. Ostatnie kilka tomów to przepychanka z obcymi na zasadzie: trochę my ich, trochę oni nas, z przerywnikiem w postaci zemsty na nieuczciwym, byłym rządzie.
Punkt Uderzenia niestety kontynuuje to pasmo i ponownie wszystkie skrzypce gra Grayson, a reszta postaci otrzymuje minimum uwagi, stanowiąc jedynie tło. Nawet Halley – żona Graysona traktowana jest bardzo po macoszemu. Jesli chodzi o fabułę, to otrzymujemy kolejny przykład nierównego starcia z obcymi, chociaż tym razem - dzięki nowej technologii - przewaga jest po stronie ludzi.
Być może zbyt surowo traktuję serię w kontekście poprzednich, bardzo pozytywnych wrażeń, ale nie mogę pozbyć się wrażenia, że autorowi należy się kubeł zimnej wody. Wykreował stosunkowo proste, lecz intrygujące uniwersum, poniekąd stanowiące pewną wizję przyszłości ludzkiej rasy. Zadbał o szczegółowe i dobrze zaprojektowane opisy walki, warstwę techniczno-naukową i bohatera, przed którym otwierało się całe spektrum możliwości. Brakło jednak w tym wszystkim czegoś, co mogłoby przyciągnąć uwagę czytelnika na dłuższy czas. Zapewne większa ilość postaci i perspektyw, z których moglibyśmy śledzić przebieg fabuły, w zupełności by wystarczyła.
Podsumowując, Punkt Uderzenia to kolejny tom dobrego militarnego sci-fi. Z bólem muszę stwierdzić, że seria stanęła jednak w miejscu. Jeżeli Kloos weźmie się w garść i wpadnie na pomysł jak ciekawe pociągnąć dalszą część akcji, to jest jeszcze jakaś nadzieja. Jednak jeśli będzie kontynuował obraną drogę równi pochyłej, tak seria z pewnością pogrąży się na tyle, że mało kogo będzie dalej interesować.