Gdy tylko usłyszałam, że część akcji Przystani w Sosnowej Polanie będzie mieć miejsce w jurajskiej wiosce na wzgórzu, wiedziałam, że koniecznie muszę to przeczytać, bowiem nigdy dotąd akcja żadnej książki, nie toczyła się tak blisko miejsca mojego zamieszkania.
Za trzy miesiące Zofia będzie mieć dziewięćdziesiąt lat. Zbliżające się urodziny skłaniają ją do wielu wspomnień o młodości w latach trzydziestych, wojnie i wszystkim, co miało miejsce po niej. Gdy kobieta zapada w śpiączkę, staje się to dla jej córek przyczynkiem do refleksji nad ich własnym życiem. Czuwając przy łóżku matki, kierują w jej stronę dużo pełnych goryczy i przepełnionych żalem słów.
Uwielbiam wszystkie powieści z historią w tle, a ta okazała się pełną nostalgii podróżą w przeszłość naszych babć i mam. Stała się dziwnie bliska memu sercu, bo przypomniała mi opowieści mojej własnej babci o wojennych, jak i powojennych trudach życia. Niespieszna, pełna melancholii akcja, podziałała kojąco, wywołała smutek i tęsknotę, za tym, co odeszło i już nie powróci.
Życie na wsi bywa trudne i ciężkie, ale też ujmująco proste, sterowane zmieniającymi się porami roku. Opis wypieku chleba w specjalnie przeznaczonym do tego piecu, był niczym miód na moje serce. Autorka w piękny i detaliczny sposób oddała codzienność wiejskiego życia.
Nie znajdziecie tu słodko-pierdzących bohaterek, wszystkie są kobietami z krwi i kości, mocno stąpającymi po ziemi. To zupełnie różne, charakterne i skonfliktowane ze sobą i światem osobowości. Pełne niezrealizowanych marzeń, powoli dojrzewają do tego, że nigdy nie jest za późno, by naprawić trudne rodzinne relacje.