Przyjaciółka z młodości. Alice Munro. Wydawnictwo Literackie 2013.
Z recenzowaniem „Przyjaciółki z młodości” czekałam do dziś, skrycie wierząc, że Alice Munro zostanie uhonorowana literackim Noblem. Tak też się stało – Kanadyjka dołączyła do grona wyróżnionych przez Szwedzką Akademię, a wspomniana książka jest właśnie masowo wykupywana z księgarni. Trzeba przyznać, że Wydawnictwo Literackie nie mogło wybrać lepszego momentu na prezentację zbioru opowiadań uchodzącego za jeden z lepszych w dorobku pisarki.
Członkowie Akademii nazwali Munro „mistrzynią krótkiej formy” i jest to stwierdzenie, z którym trudno się nie zgodzić. Wszystkie opowiadania są przesiąknięte urzekającą aurą; są to historie przytulne, ogarniające czytelnika swoim kameralnym ciepłem. Każda ma w sobie dozę intymności, ale takiej, w której wyraża się coś absolutnie uniwersalnego. Prostota jest cnotą wynoszącą „Przyjaciółkę z młodości” na wyżyny literackich miniatur.
Opowiadania są utkane ślicznie i pieczołowicie niczym koronkowe serwetki i bieżniki zdobiące domy z historii Munro. Czytelnik przygląda się codzienności, często spokojnej i sielankowej, a jednak gęsto przetykanej niespodziewanymi wydarzeniami. Są tu rysy, zgrzyty i tąpnięcia, z którymi muszą borykać się i najstateczniejsze bohaterki. Munro pisze o kobietach, ale nie definiowałabym jej twórczości wyłącznie w tym kontekście. Choć zabrzmi to arcybanalnie, „Przyjaciółka z młodości” to garść opowieści o życiu, relacjach międzyludzkich oraz miłości. Pisać o nich wnikliwie, mądrze i zajmująco to przecież wielka sztuka.
Książkę polecam czytać bez pośpiechu. Lepiej poskromić apetyt i delektować się pojedynczymi tekstami niż zachłannie obżerać całością. Zresztą, jakby tej literackiej uczty nie spożyć, będzie ona smakować wybornie.
kalofonia