Może to porównanie nieco na wyrost, ale ostatnim razem takich wrażeń jak "Przyjaciele zwierząt" dostarczyło mi "Auteczko" Hrabala. O co dokładnie chodzi? Przypomnijcie sobie Hrabala walącego workiem pełnym małych kociaków w drzewo, a doskonale zrozumiecie, o jakich uczuciach będę tu rozprawiać.
Johaness ma siedemnaście lat i cierpi na autyzm. Myśli inaczej niż większość ludzi, a sposób jego wnioskowania zdecydowania odbiega od tego, co wielu uznaje za normalne. Specyficzne rozumowanie chłopaka powoduje, iż nie może on w żaden sposób dostosować się do obowiązujących w małej społeczności reguł. Desperackie próby dopasowania Johanessa do innych, wspierane przez jego rodziców, Monę i Lenarta, nieuchronnie zmierzają do sprowokowania katastrofy, która odmieni życie całej trójki powieściowych bohaterów.
"Przyjaciół zwierząt" nie można nazwać literackim arcydziełem. Co więcej, gdyby przyjrzeć się dziełu pana Marklunda nieco bardziej krytycznym okiem, to znajdziemy w nim mnóstwo truizmów i taniego dramatyzowania, podlanego sosem z wielu typowych problemów rodem z pierwszego świata. Jednocześnie cała ta z pozoru banalna mieszanka została podana w sposób absolutnie piorunujący. Nie mogę tego wytłumaczyć inaczej niż działaniem czarów. Ta książka to prawdziwy cios w twarz, emocjonalna bomba, której działanie gasi radość u każdego, kto znajdzie się w jej polu rażenia. W opisie pochodzącym od wydawcy możemy przeczytać, iż "Przyjaciele zwierząt" są niepokojącą powieścią. Cóż, niepokojąca to może być moja sytuacja na rynku pracy, a tu mamy do czynienia z prawdziwym oceanem mroku i beznadziei.
Co ciekawe problem autyzmu wcale nie jest tu tak istotny i wybijający, jak mogłoby się to początkowo wydawać. Johaness przy swoich rodzicach – psychicznie wypalonych, mających poczucie zmarnowania życia i podejmujących coraz rzadsze próby oszukiwania w tym względzie samych siebie – może uchodzić za najszczęśliwszego z całej trójki. Nie do końca potrafiąc odróżnić dobro od zła, chłopak uwolniony jest od wyrzutów sumienia, uporczywego powracania myślami do popełnionych błędów, czy też nieustającego analizowania rysujących się przed nim perspektyw. Za to Mona i Lenart... Ujmę to tak: kogoś, kto myślał, że przeczyta smutną historię o autystycznym chłopcu, po której będzie mógł zachwycić się własną wrażliwością, czeka srogie rozczarowanie. To właśnie zwykli, "normalni" czytelnicy nabawią się dzięki "Przyjaciołom zwierząt" największego kaca. Oczywiście, wielu zmartwień dorosłym bohaterom książki dostarcza syn, ale źródeł ich frustracji można doszukiwać się również w przeróżnych innych miejscach, z których większość jest przerażająco wręcz powszechna dla typowych przedstawicieli klasy średniej. Bez wątpienia niejeden czytelnik odnajdzie się w koszmarze dnia codziennego wykreowanego przez Marklunda. A uwierzcie mi, nie jest to lustro, w którym chcielibyście się przejrzeć.
Właściwie powinienem zniechęcić was do przeczytania tej książki. Po co mielibyście to robić? Mało macie zmartwień i problemów na głowie? Jaki sens w dodatkowym dobijaniu się? Tak, "Przyjaciele zwierząt" to świetna, zapadająca w pamięć powieść, ale tylko dla wyjątkowych psychicznych masochistów.
Dla mnie w każdym razie rewelacja, ale ja w ogóle jestem dziwny.
Michał Smyk