Żyć bez kontroli nad swoim życiem, sterowana czyimś oddechem, smakiem, decyzją, która zmienia się co chwilę. Ja też żyłam "Poza mną", więc czytając powieść Bianci Okońskiej nie zżymałam się, że banał i emocjonalna gierka. Bo co z tego, że może i tak, kiedy wiem, och, jak dobrze wiem, jak tam jest.
Miłość ma być taka i taka. Euforia, obsesja, uniesienia – to nie miłość. To niedojrzałość. Taaaa... Słyszałam to i czasem nawet w to wierzyłam. Dziś szanuję każdą. Bo miłość to otwarcie się na drugą osobę, z całą niewygodą, którą wnosi do twojego życia, z całym tym syfem, który rozwala ci po łóżku, którym cię w nim rozwala. Okońska napisała o tym, co znam, więc dla mnie jest tam tyle autentycznych, moich przeżyć, że odpuszczam jej mieszanie zawodu psychologa i terapeuty, dziwne przebiegi sesji jak na CBT, irytujący chwilami i spłycony wątek z Kamilem. Nie to jest istotne w tym zapisie serca, który jest próbą usprawiedliwienia? A może wyzwaniem rzuconym tym, którzy czytając mówią: co to ma być, to jakieś nierealne, po co to komu. Odpowiem komu. Mi. Po co? Żeby się przejrzeć, zobaczyć, czy mam przestrzeń na to, co poodcinałam, na to, że można być, ale bez wspólnych zdjęć, wyjść, trzymania za rękę poza progiem. Z kolacjami i świętami z jego rodziną, z "jesteś najważniejszą" i złotym wisiorkiem z serduszkiem. Oddalaniem i zbliżaniem. To wszystko może pomieścić relacja, może. I autorka ma prawo o tym pisać, a pisze emocjami i rozlewa serce na kartkach. Że kogoś obrzydza? Bezimienny On z jej powieści, który jest wszystkim i niczym, też wykrzywiał twarz na jej krótkie odsłony bycia prawdziwą. Ale gdzieś tam przemycała siebie, a on jej szukał, mimo iż niby podawała się na tacy.
Dla mnie to książka o wyborach, o ich złożoności i konsekwencjach, o czasie straconym-nie-straconym, o sile, która jeśli jej nie poznasz, nie jest w stanie być zrozumiana. Szanuję, w milczeniu, w swoich wyborach, ale w pamięci tego, że takie rzeczy się dzieją, że nawet tragiczna jest piękna, bo jest o otwieraniu miejsc, które są tak bardzo mięciutkie...