Moje uprzedzenie do autorki, ze względu na mieszane uczucia po wcześniejszej książce o przyjaciółkach z Ravensbruck, nieco złagodniało. I choć autorka dalej porusza się charakterystycznym dla siebie językiem, znów przeplata wątki oraz miesza teraźniejszość z przeszłością (a momentami wybiega jeszcze wcześniej wydarzeniami), to tym razem dość ładnie to wyszło – można cierpliwie wiązać ze sobą zdarzenia, łączyć poszczególnych bohaterów, jak i splatać w całość fakty, jednocześnie unikając zagubienia i roztrwonienia uwagi czytelnika, czego doświadczałam przy wcześniejszej książce Knedler. Na pochwałę zasługuje fakt prześledzenia, przygotowania i przedstawienia tak istotnego tematu, jakim była ciąża, poród i karmienie w realiach obozowych. Nie bez kozery zauważam również, że dotychczasowi autorzy nie mogli (nie chcieli?) zajrzeć nieco głębiej w losy kobiet w ciąży, kończąc najczęściej ich historię wskazaniem w kierunku krematorium.
Tym bardziej warto sprawdzić, co zawiera się w historii Stanisławy Leszczyńskiej – polskiej położnej, która mawiała: „Nie, nigdy! Nie będę zabijała dzieci!”. Bohaterska, warta przytoczenia, i poświęcenia uwagi, postawa Leszczyńskiej, nabrała rozpędu po wydaniu po wielu latach od wyzwolenia obozu „Raportu położnej z Oświęcimia”. Kobieta trzymała się twardych faktów, unikając osądzania i jednoznacznego wskazywania winnych. Przez jej postawę przebijała mądrość, matczyna miłość (nie bez powodu położnice nazywały ją „mateczką”, „mutti”, „mamą”) nie tylko dla uwięzionej przy swym boku córki Sylwii, ale i dla wielu innych kobiet, dla których dzień narodzin jest trudnym, a jednocześnie najpiękniejszym doświadczeniem. W tym czasie kobieta powinna mieć u swego boku kogoś, kto wesprze dobrym słowem, ukoi cierpienie czynem, da nadzieję na to, iż mamy dla kogo żyć i znosić znoje – jedynie to mogła (i całą sobą dawała) położna z Auschwitz.
Położna z Auschwitz rozdziera serce, bo nabierają kształtu okrucieństwa, o których się milczało, a jak ciężko jest patrzeć na śmierć dziecka, bezbronnej małej istoty, której los jest w rękach innych – wie tylko zrozpaczony rodzic. Przeraża opisane bezwzględne okrucieństwo, jakiego dopuszcza się człowiek względem drugiego, a wymiar tragedii obozów nazistowskich tym bardziej porusza, gdy ofiara umiera, gdy ledwo zaczęła żyć, istnieć na świecie, a staje się odpadem, kolejnym elementem składowiska trupów. To bardzo bolesna lektura, przy której nie sposób odłożyć emocji na bok. Doświadczamy smutku, rozpaczy, pytamy „dlaczego?” i próbujemy zrozumieć, czy lepiej przyjść na świat i żyć w obozowej rzeczywistości w głodzie, brudzie i nędzy, a może mieć szansę przeżycia, lecz podlegać wynarodowieniu i nigdy nie poznać swojej „nieczystej” matki czy lepiej zginąć i choć w taki sposób uniknąć okrucieństwa? Doceniając to, w jakich czasach dziś przyszło nam żyć, należy uważniej przyjrzeć się temu, z jakimi dylematami musiały funkcjonować obozowe matki noworodków. Ten bagaż doświadczeń trwał z nimi do końca życia, niezależnie od tego czy kończyło się ono za 10 godzin, 10 miesięcy czy 10 lat. Zaś postawa Stanisławy Leszczyńskiej zasługuje na głośne przypomnienie, a jednocześnie jest obrazem i wzorem dla wielu, gdzie jak mantrę należy powtarzać: „pozostań człowiekiem”.