Lubię czasem sięgnąć po coś z repertuaru Hanny Greń. Udziela się często na czytelniczych grupach w mediach społecznościowych i jawi mi się jako sympatyczna babka z ciętym dowcipem.
Lata 80. Kanadyjczyk Brink Speedman, zauroczony polskimi krajobrazami, pragnie bliżej poznać kraj swego pradziada i jego mieszkańców. Ma też inny cel, odnalezienie tajemniczej mapy, która ma prowadzić do prawdziwego skarbu.
Mieszkająca w Bielsku-Białej Inga niezbyt dobrze dogaduje się z rodzicami, wpatrzonymi w jej starszą siostrę. Dostaje dwumiesięczną delegację do pracy w nadmorskim ośrodku. Poznaje tam Brinka, który twierdzi, że przypomina mu jego prababkę. Gdy mężczyzna znika w tajemniczych okolicznościach, dziewczyna zostanie uwikłana w sprawę jego zaginięcia.
"Nienawiść potrafi być równie nieubłagana jak śmierć, i równie niezmienna. Czas nie ma na nią wpływu".
Dobrze rozbudowana warstwa obyczajowa z wątkiem kryminalnym, to znak rozpoznawczy Hanny Greń. Roboczo nazywam to "babskim kryminałem" i absolutnie nie mam na celu nikogo obrażać, bo sama takie lubię. Wydaje mi się, że są to dobre propozycje dla osób, które chciałyby rozpocząć przygodę z powieścią kryminalną, a dla tych, którzy na co dzień zaczytują się w literaturze tzw. kobiecej, może to stanowić fajną odskocznię, bo dochodzi pewien dreszczyk, emocje i niebezpieczeństwo. Typowym kryminolubnym będzie tu brakować: akcji, pędu, flaków i krwi, aczkolwiek może stanowić miły przerywnik od tychże.
Lubię styl autorki, ma niewątpliwy dar gawędziarstwa, który wciąga w wir wydarzeń w taki sposób, że chcesz je poznać do samego końca. Wątek kryminalny, osobiste perturbacje bohaterki oraz wydarzenia polityczne w kraju, tworzą tu spójną całość, choć te ostatnie wysuwają się na prowadzenie, co niezainteresowanych tą tematyką może nudzić, ale dla innych okaże się pewnie prawdziwą kopalnią wiedzy o życiu w tamtych czasach. Jak zwykle powieści tej autorki czyta się błyskawicznie i można się przy nich po prostu fajnie odprężyć. A czy czasem nie o to właśnie chodzi?