Rzadko który gatunek literacki rozwija się w tak zdumiewającym, a zarazem zastraszającym tempie, jak literatura podróżnicza. Polacy, jeszcze wczoraj obwieszeni zdobycznymi zwojami papieru toaletowego, dziś złapali turystycznego bakcyla. Co roku przebierają w ofertach all-inclusive, by zapewnić swym wątrobom i żołądkom stałe łączę ze stołami uginającymi się pod ciężarem tac pełnych drinków z palemką, mięsiwa jakiego nie zaznasz w domu i lesie, ryb z codziennego połowu, ciast kruchych i niekruchych. Księgarniane półki pełne są jednak relacji z podróży, będących zaprzeczeniem zorganizowanych urlopów w bliźniaczo podobnych kurortach gwarantujących opaleniznę sezonu. Zapewne niejeden z was trafił choć raz na książkę podróżniczą, której autor przekonywał, iż prawdziwy smak życia odkrył w podróżach do Siedmiogrodu czy Timoru Wschodniego, gdzie spotkał obdarzonych tysiącletnią mądrością pasterzy i zjadł najpyszniejsze placki ziemniaczane na świecie. Czytadła te aspirują do miana odkrywczych przewodników podróżniczo-duchowych, nierzadko zaś wypełnione są żenującymi żarcikami paraetnograficznymi oraz uroczymi zdjęciami bezzębnych staruszek w towarzystwie trzody chlewnej i rozanielonego autora. Wśród takiego wysypu branżowego wyróżnia się z pewnością książka Państwo środka od środka. Za chińskim murem.
Książka Jacka Adamus to zapis jego 9-miesięcznego pobytu w południowo-wschodnich Chinach, gdzie korzystał z uroków fundowanego przez pekiński rząd stypendium na uniwersytecie w Suzhou. Już na wstępie młody - uwaga! - japonista, rozpoczynający dopiero swą przygodę z Krajem Środka oznajmia wprost, że książka nie ma być popisem jego wiedzy, laurką Państwa Środka, jeno dziennikiem podróżnym zapełnionym obserwacjami dokonanymi przez autora, wzbogaconym o pewną ilość ciekawostek. Miłośnicy esejów mistrza Andrzeja z Wołowca jak i ci, których uwiódł nominowany do zeszłorocznej Nagrody im. Kapuścińskiego Peter Hessler obejdą się smakiem, jednakże Adamus, który pierwotnie publikował swe wrażenia w sieci na swym blogu naprawdę ma sporo do powiedzenia. Korzystając z długich urlopów wewnątrzsemestralnych autor objechał kawał południowo-wschodnich Chin odwiedzając między innymi tak egzotycznie brzmiące miejsca, jak Ogród Lwiego Gaju, Szczyt Nefrytowego Parawanu, Wieżę Żółtego Żurawia, czy całkowicie naturalną Jaskinię Złotej Wody, gdzie gorące źródła mają swój początek w wystającej ze ściany ogipsowanej rurze... Rodacy Mao Zedonga okazują się bowiem na codzień dość łasi na wyduszenie z przyjezdnych tyle juanów, ile tylko się da.
Więc jednak zrobili mnie w konia. Zacisnąłem pięści i zwizualizowałem w wyobraźni pogrom irytujących mnie Chińczyków. Dzięki temu eskalacja gniewu chwilowo ustąpiła grzesznemu poczuciu zadowolenia i sprawiedliwości. Niemniej do odjazdu w moich myślach przewijały się obrazy plujących flegmą mężczyzn, drących się na całe gardło kobiet, wypróżniających się gdzie popadnie dzieci, śmiecących staruszek, rozpychających się w sklepowych kolejkach starców, wymiotujących w pociągach podróżnych, naciągających obcokrajowców sprzedawców, śmiejących się z mojego koloru skóry wieśniaków, kierowców bez wyobraźni i setek innych podnoszących ciśnienie sylwetek. Potrzebuję chyba odpoczynku od Chińczyków...
Jeśli ktoś z Was wprost przeciwnie zamierza poświęcić któryś z długich weekendów na bliższe poznanie mieszkańców kraju za Wielkim Murem, książka Jacka Adamusa powinna znaleźć się wówczas pod ręką. Momentami zabawna, przy czym prezentowany humor sytuacyjny nie wywołuje drgawek na atakowanych usilnym żartem czytelnikach. Momentami pełna ciekawostek i wzbogacająca o wiedzę na temat licznych zabytkowych miejsc, jakie stanęły na drodze Wielkiego Brodacza poruszającego się wśród niziutkich, obowiązkowo ogolonych na kolano mieszkańców, których dzieci niekiedy reagują na widok autora rozpaczliwym krzykiem - Tato, co to jest? Spieszę z odpowiedzią - to autor dobrze napisanej książki, na którą warto wydać swoje pare złociszy, dziękując przy tym księgarzowi, że nie zmusza nas do targowania.
Maciej Kuhnert