Tym razem nie trzeba już czekać dwóch lat na kolejny tom Pana Lodowego Ogrodu. I całe szczęście, teraz praktycznie bez przestoju można sięgnąć po drugi tom serii i dalej odkrywać Midgaard, świat podobny do naszego, lecz różny. I przekonać się samemu, czy dowiemy się kim jest ten cały pan i czy mu w jego ogrodzie nie za zimno.
Vuko i Filar podróżują dalej, każdy mierząc się z konsekwencjami swoich działań. Vuko musi kontynuować misję ratunkową, chociaż może nie tak, jak się wydawało, że będzie ona przebiegać. Młody syn cesarza również nie próżnuje, zagłębiając się w swój zniszczony kraj.
Seria jest połączeniem science-fiction z fantasy i w drugim tomie jest podobnie, chociaż nieco bardzo przechyla się w tę drugą stronę. Wydarzenia, kończące pierwszy tom, powodują również, że zyskuje on nowego sojusznika, który tylko umacnia ten trend. Całość jest zgrabnym zburzeniem statusu Vuko jako technologicznie wspomaganego nadczłowieka, wprowadza zagrożenie i napięcie. Równocześnie jednak akcja wokół tego bohatera nieco zwalnia, na czym zyskuje jego towarzysz. Filar, wykonujący niezrozumiałą dla siebie misję, pozwala nam przy okazji poznać samego siebie, tak jak on z kolei poznaje własny świat.
Grzędowicz dalej prezentuje solidny warsztat, z prozą podszytą humorem i pomysłowością. Powoli wprowadza nowe postaci, nie spieszy się z wykładaniem kart na stół, nie boi się eksperymentować. Tom jest naturalnie kolejnym z serii i widać w nim przygotowania do dalszych wydarzeń, co mogło być wadą, gdy nie wiadomo było, kiedy ukaże się kontynuacja. Teraz natomiast można docenić wolniejsze tempo i spokojnie przygotować się na to, co będzie dalej. A nie można też powiedzieć, że akcja nie przyspiesza wraz z przewracaniem stron, bo im dalej, tym lepiej i sporo niespodzianek czeka na czytelnika.
Mimo że sporo czasu minęło od momentu, w którym Pana Lodowego Ogrodu czytałem po raz pierwszy, to chyba właśnie początek tomu drugiego jest tym, co w pamięci utkwiło mi najmocniej. Można mówić, że nuda. Można, że da się go podsumować zdaniem jednym, z trzech słów złożonym. Ale jest jak być powinno i sprawdza się to znakomicie. I podobnie można powiedzieć o całym tomie. Że przekleństwo środkowych tomów, że wolniej niż w poprzednim, że już nie ma tylu nowych rzeczy. Tyle że właśnie nie: zabawa się dopiero rozkręca i zyskuje na charakterze. I ten charakter warto poznać, tak po raz pierwszy, jak i każdy kolejny.