Otchłań to kolejna część sagi stworzonej przez Petera V. Bretta. Czytelnicy, którzy z niecierpliwością czekali na jej pojawienie się na polskim rynku wydawniczym, nie powinni się zawieść.
W tej części opowieści tempo nieco zwalnia, ale tylko pod względem scen bitewnych. Nie ma ich zbyt wiele, co nie znaczy, że nie pojawiają się w ogóle. Te fragmenty, które zawierają opisy różnego rodzaju pojedynków, tętnią akcją, co udowadnia, że amerykański pisarz ma talent do tworzenia tego rodzaju scen. Na szczęście Brett rozumie również, jak dobrze rozłożyć proporcje, by nie przesadzić w żadną ze stron. Dlatego też fragmenty z nieco wolniejszą narracją przeplata scenami walki, co pozytywnie wpływa na tempo lektury.
W pierwszym tomie Otchłani narracja skupia się w zdecydowanej mierze na losach kolejnych bohaterów. Każdy z nich w różny sposób szykuje się do nadchodzącego Sharak Ka, a interakcje, w jakie niekiedy z sobą wchodzą, są w interesujący sposób opisane. Brett ewidentnie ma plan na każdą z postaci, którą stworzył i konsekwentnie dąży do zrealizowania tych celów fabularnych, które sobie założył. O niektórych z bohaterów można przeczytać stosunkowo więcej, niż o innych, natomiast rozbudowane opisy losów niektórych z nich nie nużą, a w momencie, gdy można odczuć, że o jakiejś postaci czytamy zbyt długo, Brett skupia się na innym bohaterze. Ze względu na to, że amerykański pisarz zdecydował się przedstawić wydarzenia z życia wielu różnych bohaterów, odbiorca tekstu prowadzony jest też przez różnorodne krainy i miejsca, co zdecydowanie wpływa na zainteresowanie czytaną lekturą i niweluje ryzyko monotonnej narracji, co przy powieściach, które scen obyczajowych mają więcej jak militarnych, często się zdarza.
W oryginale Otchłań to jedna powieść, natomiast polski wydawca (podobnie jak w przypadku wcześniejszych części sagi) zdecydował się podzielić ją na dwa tomy. I o ile niektórzy z czytelników mogą się tym faktem nieco irytować, ponieważ opowieść Bretta powoli zmierza do finału, więc każdy z jej fanów z niecierpliwością czeka na punkt kulminacyjny historii, to pierwsza księga Otchłani kończy się w momencie, który spokojnie można nazwać świetnym cliff hangerem. A że przyjemności należy sobie dozować, amatorom prozy Bretta nie pozostaje nic innego, jak cierpliwie czekać do maja.