Marek Krajewski to autor, którego znamy przede wszystkim z kryminałów osadzonych w czasach historycznych i pisanych w stylu retro. Jest najbardziej kojarzony ze swoją serią o Eberhardzie Mocku. Tym razem postawił na mocno współczesną historię. Jednak, czy zrobił dobrze? Mam pewne wątpliwości. Jego wcześniejsze dzieła były niebywale wciągające już od pierwszych stron, narracja galopowała, a fabuła aż iskrzyła od emocji i wielowątkowości postaci. Bohaterowie przede wszystkim byli nietuzinkowi i oryginalni, czego zostały pozbawione osobowości poznawane w Ostrej.
Historia opowiada o śmierci podpalacza, który na pierwszy rzut oka zginął przypadkiem, chcąc rozniecić ogień w składowisku opon. Prawda okazuje się oczywiście inna, a do pracy przy tej sprawie przydzielona zostaje policjantka Ewa Skoczek. Śledcza boryka się oczywiście ze sporą ilością osobistych problemów, które są typowe dla kobiety w jej wieku i typowe dla większości policjantek osadzonych w kryminałach. Ewa ma oczywiście przyjaciółkę, prawniczkę, która postanawia jej w tej sprawie pomóc. Owa przyjaciółka ma też tajemnicę, o której nie powiedziała Skoczek, a to może okazać się kluczowe.
Trochę za dużo tu oczywiście? No właśnie. Niestety, nie jest to dobranie bohaterów, które wyróżnia się w gamie książek innych autorów. Powiedziałabym, że to taki standardzik początkującego. Narracja też nie rozpieszcza, bo na początku się mocno ślimaczy i rozwija powoli, co nie sprzyja dreszczykowi emocji. Jednak Krajewski nie jest nowicjuszem, więc mam nadzieję, że kolejne części jednak zaskoczą.