Jeden z dziennikarzy "Tiempo" tak napisał o "Ostatniej nocy w Tremore Beach": Zacząłem czytać tę książkę w pociągu. Po raz pierwszy w swoim życiu przejechałem stację.
Zachęcona takim komentarzem oraz stwierdzeniem, iż Mikel Santiago nazywany jest hiszpańskim Stephenem Kingiem, bez ociągania rozpoczęłam lekturę... i z każdą przeczytaną stroną czekałam na całkowite zatracenie w lekturze, które niestety nie nastąpiło.
Główny bohater, kompozytor Peter Harper, w celu próby odnalezienia weny twórczej oraz pozbierania się po rozwodzie, wynajmuje dom w sielskiej irlandzkiej wiosce. Pewnego wieczoru, w drodze powrotnej z kolacji u sąsiadów, zostaje porażony piorunem, co staje się początkiem niewytłumaczalnych zdarzeń. Peter, który odziedziczył dar przewidywania przyszłych zdarzeń po swojej matce, nawiedzany jest coraz częściej przez przeczucie zbliżającego się niebezpieczeństwa, zagrażającemu jego najbliższym. Te wydarzenia w tajemniczy sposób łączą się z faktami o życiu bliskich Harpera, których się nie spodziewał i przez które staje się podejrzliwy i nieufny. Czy Peterowi uda się ochronić najbliższych i co okaże się prawdą, a co fikcją?
Na opowiedzenie tej historii w zupełności wystarczyłaby połowa objętości książki. Santiago przytłacza nadmierną treścią, odbierając tym samych przyjemność z poznawania dalszego ciągu. A szkoda, bo sam pomysł był intrygujący.
MC