Jeden z bardziej hermetycznych gatunków książek, jakim jest literatura wysokogórska, posiada swoje wierne grono odbiorców. Sam chętnie sięgam po tego typu publikacje, jako amator górskich wędrówek. Jedna z takich pozycji – Ostatni taki szczyt, napisana przez doświadczonego i uznanego filmowca i pisarza, opowiada historię zdobycia jednej z najtrudniejszych górświata, trzeciej co do wysokości –Kanczendzongi.
Stojąca nieco z boku, przyćmiona wyższym i bardziej medialnym Mount Everestem, uchodzi za jedną z najbardziej niedostępnych i najtrudniejszych do zdobycia gór świata. Mierzący 8586 metrów masyw, na szczycie którego stanąć nie wolno, bo według wierzeń ludów jest święty, przez równe 50 lat opierał się kolejnym ekspedycjom.
Pierwsze wyprawy to próby obejścia góry dookoła, nakreślenia map regionu. Dokładne obfotografowanie ścian i wyznaczenie potencjalnych dróg na szczyt. Osobą, która zapoczątkowała próby zrealizowania marzenia o postawieniu stopy na tym dziewiczym szczycie, był słynny brytyjski okultysta Aleister Crowley, który wraz z grupą wspinaczy w 1905 roku dotarł na wysokość ok. 6500 m n.p.m. Nie obyło się bez zatargów pomiędzy uczestnikami wyprawy, co zaowocowało porażką ekspedycji i śmiercią części uczestników. Na kolejne 24 lata górę i jej demona zostawiono w spokoju, aż do roku 1929, w którym w przeciągu dwóch lat zorganizowano aż cztery wyprawy. Osiągnięto wówczas 7700 m n.p.m., co również okupione zostało ludzkim życiem. Zawierucha wojenna skutecznie zahamowała podbój Himalajów. Następna wyprawa zorganizowana przez Brytyjczyków, 50 lat po próbie Crowley’a, miała być de facto ekspedycją, mającą na celu przeprowadzenie rzetelnego rekonesansu, wytyczenia potencjalnej drogi oraz wejścia najwyżej jak się da. Co ciekawe, podczas prób uzyskania pozwolenia na wejście od strony nepalskiej, złożono obietnicę, że nikt z ekspedycji nie stanie szczycie. Obietnica ta została dochowana, a George Band i Joe Brown zatrzymali się kilka metrów od wierzchołka. Pomimo tego 25 maja 1955 roku to oficjalna data pierwszego wejścia na Kanczendzongę.
Autor korzysta z pamiętników wspinaczy, przekazanych przez rodziny tych, którzy podejmowali próby zdobycia tej niegościnnej góry. Poza malowniczymi opisami samej góry i jej okolic, które tak bardzo przemawiają do wyobraźni, poznajemy również problemy trapiące ówczesnych wspinaczy. Od kłopotów natury logistycznej, pogody, braku map i zdjęć, aż po problemy zdawałoby się tak trywialne, jak problemy z jedzeniem, czy brak butów (!). Wszystko to pokazuje, jak piekielnie trudne i niebezpieczne były to ekspedycje i dlaczego sukces był niemal świętem narodowym.
Mick Conefrey w tle opisywanych wydarzeń wzmiankuje ważniejsze wydarzenia z okolic szczytu, łącznie z pierwszym zimowym wejściem Kukuczki i Wielickiego, czy tragiczne zaginięcie Wandy Rutkiewicz tuż pod kopułą szczytową. Następnie kreśli życiorysy pierwszych zdobywców Kanczendzongi i ich kolegów po fachu, którym ta sztuka się nie udała.
Książka na pewno przypadnie do gustu osobom, które kochają góry. Jest ona niczym dobry film dokumentalny – rzetelna, wciągająca, a jednocześnie pokazująca potęgę żywiołu i monumentalność jednej z najwyższych i jednej z najtrudniejszych do zdobycia gór świata.