Istnieje spora szansa, że nigdy wcześniej nie słyszeliście o Flannery O’Connor. Nie ma się czego wstydzić: amerykańska pisarka nigdy nie cieszyła się w Polsce przesadnym uznaniem, a jej książki wydawane były od święta. Aż tu niespodziewanie na księgarnianych półkach pojawia się Ocalisz życie, może swoje własne – grube tomiszcze z opowiadaniami – i nagle wymówki się kończą: trzeba nadrobić zaległości.
Flannery O’Connor zmarła mając zaledwie 39 lat. Gorliwa katoliczka i utalentowana pisarka, cechowała się też bezkompromisowym podejściem do swojej twórczości: nie zależało jej na poklasku i uwielbieniu ze strony szerokiego grona czytelników, dlatego toczyła zaciekłe boje z redaktorami, chcącymi uczynić jej utwory bardziej czytelnymi. Utwory O’Connor faktycznie są trudne, niejednoznaczne i wymagające cierpliwości. Autorka nie przywiązywała wagi do tanich chwytów, mających przykuć uwagę czytelnika. Nie są to przy tym opowiadania uniwersalne, lecz silnie związane z problemami trapiącymi powojenne Stany Zjednoczone.
Czytając opowiadania O’Connor łatwo wyróżnić trzy najważniejsze dla niej wątki, w tym ten najbardziej wybijający się, czyli obecność Boga w życiu człowieka. Pisarka w klarowny sposób prezentuje swój pogląd na tę sprawę: owszem, Wszechmogący jest stale obecny, ale nie ingeruje w życie ludzi, czego wielu nie potrafi zrozumieć. Jedni wszędzie szukają znaków, by potwierdzić własne postępowanie, inni wykoślawiają sens wiary dla lepszego samopoczucia czy prywatnych korzyści. Paradoksalnie najuczciwiej postępują bohaterowie świadomie odrzucający Siłę Wyższą – nie jest to przy tym z ich strony akt niewiary, bo wiedzą, że Bóg naprawdę istnieje. O’Connor nie przedstawia jednak Ojca jako nieczułego i obojętnego na los swoich dzieci. Wprost przeciwnie: jedyną drogą do szczęścia jest otworzenie się na jego miłosierdzie i pokorne przyjmowanie tego, co niesie ze sobą los.
Niemal wszystkich bohaterów O’Connor łączy jedno: nieprawdopodobna wręcz pycha. Przekonani o własnej nieomylności, w obliczu kryzysu szukają winy i złych intencji wyłącznie u innych. Szybko i łatwo oceniają bliźnich, doznając przy tym szoku, gdy ich niezachwiane wyobrażenie o świecie zderza się z rzeczywistością. Dostaje się tu głównie mieszkańcom amerykańskiej prowincji, bo to ich środowisko pisarka znała najlepiej. Jednak zrodzone z pychy i ignorancji zło jest plagą toczącą całe społeczeństwo, od najzwyklejszego pracownika fizycznego po wykładowcę akademickiego.
I wreszcie trzeci wątek: rasizm. Sposób, w jaki O’Connor podejmuje ten temat, wielu może wydać się kontrowersyjny. Opisywani z perspektywy białych protagonistów czarnoskórzy amerykanie są leniwi, głupi i nieuczciwi. Co ciekawe, nikt im tego specjalnie ostro nie wyrzuca, uznając, że jest to nieusuwalna część ich natury. Tymczasem O’Connor wcale nie łagodzi tego portretu, zamiast tego pytając się: no dobrze, ale w czym są oni gorsi lub lepsi od białych? Dochodzi tu do negatywnego zrównania ludzi różnych ras: wszyscy błądzą, odwracając się od bożego miłosierdzia.
W Ocalisz życie, może swoje własne znajduje się wiele wstrząsających tekstów, kilka bardzo dobrych i przeciętnych, ale żadnego słabego. No dobrze, opowiadania są może trochę zbyt hermetyczne i monotematyczne; nie jest to też twórczość dla każdego, a zwłaszcza dla osób niepotrafiących zdystansować się od silnie okazywanego światopoglądu autorki. Tylko kto powiedział, że wielka literatura musi być łatwa w odbiorze?